"Rzeczpospolita" ma 100 lat
Przez całe tysiąclecia ludzie wierzyli, że koniec świata jest blisko. Apokalipsa jest tuż-tuż, za chwilę nastąpi Armagedon, zagłada, upadek, zniszczenie i pustka. Znany był nawet scenariusz. Miały się rozstąpić niebiosa, zagrzmieć trąby i Bóg z tronu niebieskiego, zagniewany grzechami i występkami ludzkości, miał położyć kres nieprawościom i światu samemu. Kapłani wszelkich wyznań podtrzymywali tę wiarę, aby wymusić na swoich wiernych przestrzeganie zasad moralnych i pożądane zachowania. Opium dla ludu było podszyte strachem przed kresem stworzenia.
Bóg przestał nam być potrzebny, boskość się zdemokratyzowała i sami jesteśmy dziś sobie bogami. Także w sprawie końca świata jesteśmy samowystarczalni. Możemy go sobie zafundować sami, bez boskiej pomocy. Ale zasada pedagogiki społecznej i wymuszania lękiem postaw i zachowań uważanych za słuszne, wypracowana przez religie, pozostała bez zmian. Jedynie kapłani się zmienili. Dziś prorokami i kapłanami apokalipsy są uczeni, naukowcy tworzący wizję oraz politycy potrafiący je wykorzystać dla sprawowania władzy i rządów dusz.
Przykazanie dawnych, ciemnych wierzeń głosiło: nie zabijaj – i wielu go przestrzegało nie tylko dlatego, że wierzyli, iż zabijanie jest złe, ale także mając w duszy lęk, że kolejne, właśnie to zabójstwo może przelać czarę boskiej cierpliwości i Bóg w gniewie popędzi wszystkich do doliny Jozafata na Sąd Ostateczny. Dziś mamy nowe, światłe (dosłownie i w przenośni) przykazania, o gaszeniu żarówek na przykład. Gasząc żarówkę, postępujesz nie tylko moralnie, ale być może zapobiegasz ostatecznej katastrofie, bo nigdy nie wiadomo, czy to aby twoja lampa nie będzie tą, która niewyłączona ostatecznie zniszczy życie na ziemi.
Najgorsze jest to, że gniew Boga w końcu można było przebłagać żalem za grzechy i modlitwą. Apokalipsy uczonej odwrócić się nie da. Tak czy inaczej koniec jest blisko. Scenariuszy jest kilka, ale żaden nie daje powodów do nadziei. Nic. Albo nastąpi globalne ocieplenie klimatu. Najpierw wymrą polarne niedźwiedzie i pingwiny. Potem Eskimosi. Następnie biała rasa umiarkowanej dotąd strefy klimatycznej. Na końcu ugotują się Murzyni.
Albo będzie odwrotnie i nastanie nowa epoka lodowcowa. Wtedy koniec świata zacznie się od strusi i Murzynów, a skończy na Eskimosach i morsach. Gdybyśmy zgasili wszystkie żarówki, przestali wydychać dwutlenek węgla i wydzielać metan, to i tak nic nie pomoże. Wybuchnie superwulkan, w ziemię uderzy planetoida lub kometa. I koniec. Po wszystkim.