Poszczególne trasy, które mogą wybrać piloci, mają zwykle podobną, ale nie identyczną długość. W przypadku LOT konieczność ominięcia Iranu w niektórych przypadkach może – ale nie musi – wydłużyć podróż do Azji Południowej i Południowo-Wschodniej o 15–20 minut. Np. trasa na Sri Lankę najczęściej przebiega przez terytorium Białorusi, Ukrainy, Uzbekistanu, Tadżykistanu, Afganistanu i Pakistanu, a potem nad Indiami.
Czytaj także: EasyJet ostro krytykowany za najkrótszy lot w Wielkiej Brytanii
Nie tylko LOT
LOT jako pierwszy już 4 stycznia poinformował o tym, że samoloty w rejsach do Azji Południowej i Południowo-Wschodniej nie będą latać nad Iranem. Chodzi o trasy do Singapuru, Delhi, na Sri Lankę i w rejsach czarterowych także do Bangkoku oraz Goa. – Nasze samoloty nie będą również korzystać z irańskich lotnisk, na których mogłyby lądować w jakiejś awaryjnej sytuacji – mówi Michał Czernicki, rzecznik LOT.
Taka polityka jest zrozumiała, zwłaszcza po katastrofie Boeinga 737 NG Ukraine Airlines International w Teheranie. W branży lotniczej panuje przekonanie, że jest bardzo małe prawdopodobieństwo, iż nowiutki Boeing – zaledwie po trzech latach eksploatacji i w dwa dni po generalnym przeglądzie – mógł nagle mieć awarię silnika. Panuje przekonanie, że to nie silnik zawinił, ale „pomógł ktoś z zewnątrz": maszyna mogła zostać przez pomyłkę zestrzelona. W tej chwili do Iraku latają Qatar Airways, ale jak informują te linie „uważnie przyglądają się rozwojowi sytuacji". Tyle że są one w wyjątkowo trudnej sytuacji, ponieważ często korzystały z irańskiej przestrzeni powietrznej (z powodu blokady ze strony Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich). Z kolei dubajski przewoźnik niskokosztowy flydubai zawiesił swoje rejsy do Bagdadu, ale nadal lata do Basry i Nadżafu.