Nad budką wyświetla się komunikat w kilku językach: „Jeśli kaszlesz, masz katar, boli cię gardło lub ogólnie źle się czujesz, natychmiast zgłoś się do lotniskowej służby zdrowia". Między pasażerami chodzą funkcjonariusze w białych kitlach i niektórym jeszcze raz mierzą temperaturę. Szczególnie aktywni są wobec przylatujących z południa Chin, zwłaszcza z Wuhan (11 mln mieszkańców) gdzie po raz pierwszy w grudniu 2019 zanotowano przypadki koronawirusa. Chorzy mieli tam zarazić się jedząc owoce morza kupione na miejscowym bazarze.
Czytaj także: Korea Północna zamyka granice dla turystów przez koronawirusa
Więcej podróżnych, niż zazwyczaj i to już w całych Chinach nosi maseczki antysmogowe. Mają one chronić nie tylko przed wszechobecnym zanieczyszczeniem powietrza, ale i przed wirusem, który okazał się już w 6. przypadkach śmiertelny. Bo tak samo, od pojedynczych zachorowań, zaczynała się epidemia SARS 16 lat temu. Wtedy zmarło 700 osób, ale zachorowało 8 tys. i to w 26 krajach. A wirus rozprzestrzenił się przede wszystkim w środkach transportu (wystarczy, że osoba zakażona kichnęła).
Czytaj także: Czwarta ofiara wirusa z Chin. Koronawirus dotarł do Australii?
Światowy transport lotniczy przeżył wówczas poważny kryzys, porównywalny z tym, co nastąpiło po atakach terrorystycznych w Nowym Jorku we wrześniu 2001 roku. Koszty epidemii SARS dla gospodarki światowej zostały wyliczone na 40-50 mld dolarów.