Bez pośpiechu o powrocie MAXów mówią także Brazylijczycy i Chińczycy, którzy z kłopotów Boeinga zrobili sprawę polityczną. Kanadyjczycy czekają na EASA, a Amerykanie dali tym maszynom ponowną certyfikację w ostatnim tygodniu, a amerykańskie linie lotnicze zamierzają wprowadzić te maszyny do operacji jeszcze przed Bożym Narodzeniem. Europejska aprobata zmian w tych samolotach nadal jest kluczowa dla Boeinga, bo otworzy drogę do ponownej certyfikacji także przez innych regulatorów.
Decyzja prezesa EASA, Patricka Ky jest dużym zaskoczeniem, bo jeszcze w minionym tygodniu EASA zapowiadała ponowną certyfikację MAXów nawet do końca tego miesiąca. Teraz w wywiadzie dla francuskiej LaTribune Patrick Ky przyznał, że wprawdzie wszystko wskazuje się na to, że Boeing uporał się z defektami tej maszyny i MAXy mogą wrócić do latania z pasażerami. Dodał jednak — W naszym przypadku oznacza to, że MAXy będą mogły wrócić do latania w styczniu — mówił Patrick Ky i nie ukrywał, że EASA jest bardziej wymagająca wobec Boeinga od jej amerykańskiego odpowiednika Federal Aviation Administration (FAA)
— Zmiany, jakie zamierzamy wprowadzić w tym przypadku przede wszystkim dotyczą certyfikacji Boeinga, co wcale nie powinno wydłużyć całego procesu. Ale zamierzamy wprowadzić naszą własną ocenę systemów bezpieczeństwa — tłumaczy teraz Patrick Ky.
Dla Boeinga sprawa ponownej certyfikacji MAXów jest kluczowa ze względów finansowych. Zielone światło dla wznowienia dostaw oznacza uwolnienie 12 mld dolarów, które są warte wyprodukowane i nie dostarczone odbiorcom maszyny.
Wcześniej EASA zapowiadała, że zezwolenie dla MAXów na latanie z pasażerami będzie poprzedzał 28-dniowy okres próbny, ale wszystko miało się wydarzyć jeszcze w tym roku.