Trzy lata temu rząd amerykański zastanawiał się, czy nie zakazać podawania alkoholu na pokładach samolotów. Pomysł wtedy upadł. Teraz wraz ze wzrostem incydentów na pokładach samolotów, najczęściej wywoływanych właśnie przez pasażerów, którzy wypili „o jednego za dużo” znów znalazł się w kręgu zainteresowań.
Jak wynika z badań niemieckiego Instytutu Medycyny Kosmicznej pasażer, który napił się alkoholu , żeby potem „dobrze spać” jest znacznie bardziej narażony na atak serca, niż osoba, która poszła spać na trzeźwo. Ta zasada jest szczególnie odczuwalny wśród młodych ludzi, oraz osób z chorobami układu krążenia, bądź płuc.
„Wyniki naszych badań dowodzą, że podawanie alkoholu na pokładach samolotów powinno zostać poważnie ograniczone. Powinno to zostać ograniczone administracyjnie, a nie uzależnione od osobistych wyborów konsumentów” — czytamy w opracowaniu niemieckiego instytutu.
Od czasów pandemii większość przewoźników poważnie ograniczyła podawanie wysokoprocentowych alkoholi w klasie ekonomicznej. Ale pasażerowie doskonale dają sobie radę, a wspierają ich w tym sklepy wolnocłowe, które szybko zwiększyły wybór „małpek” na lotniskach. A w samolocie prosili tylko o kubeczek. Ostatecznie okazało się, że pasażerowie pili znacznie więcej własnego alkoholu, niż gdyby im podała bezpłatnie załoga. Widoczne to było zwłaszcza podczas lotów długodystansowych, a w Europie w charterach oraz liniach niskokosztowych na niektórych rejsach. I tam kłopotów z niesfornymi pasażerami jest najwięcej.
Przy tym większość linii lotniczych kategorycznie zakazuje spożywania na pokładzie własnego alkoholu. Jest jednak od tej zasady kilka wyjątków. Np. hongkońskie linie Cathay Pacific nie mają takich problemów i personel pokładowy chętnie przyniesie kieliszek i naleje schłodzonego szampana kupionego na lotnisku. W ten sposób przewoźnik jest w stanie kontrolować ile pasażer wypije.