Będzie to gigantyczna akcja, w której udział zapowiedziało już 90 tysięcy zatrudnionych w branży transportowej. Nie będą kursowały autobusy, pociągi, tramwaje i metro oraz U-bahn, czyli system szybkiej kolei dowożącej pasażerów do większych miast. Pod znakiem zapytania jest jeszcze udział branży lotniczej, która swój protest zorganizowała w minionym tygodniu, ale w ramach nacisku na wlokące się negocjacje jest gotowa go powtórzyć.
Każde miasto zdecyduje
Ze strajku wyłączyła się Bawaria, czyli np. przesiadki lotnicze w Monachium powinny być bezpieczne. W tym landzie większość transportowców jest zatrudniona na podstawie kontraktów i obowiązujące prawo zabrania im strajków.
Akcja protestacyjna zapowiedziana została na 5 dni, ale każde miasto będzie mogło samodzielnie zdecydować, w które dni zamierza wziąć udział w tym proteście. Na przykład wiadomo, że nie ma co liczyć na transport publiczny w Berlinie w najbliższy poniedziałek i wtorek.
W Hamburgu wybrano wtorek i środę. Dniem największego natężenia protestu ma być piątek, 1 marca. Wtedy strajki obejmą cały kraj. Ale i w poniedziałek, 26 lutego przyłączenie się do strajku zapowiedzieli także pracownicy innych branż.
O co chodzi?
Pracownicy branży transportowej nie zgadzają się z polityką klimatyczną rządu. Ale protestują także przeciw warunkom pracy i niskim placom. Ich protesty mają być również naciskiem na pracodawców, ponieważ toczą się właśnie negocjacje w sprawie nowych układów zbiorowych we wszystkich branżach. W przypadku transportowców chodzi również o uregulowanie systemu urlopów, oraz ścisłego określenia jaki czas jest naprawdę wolny od pracy. Zdaniem związkowców zatrudnienie w transporcie lokalnym powinno być bardziej atrakcyjne w sytuacji, kiedy brakuje chętnych do pracy.