Czy równie małe ryzyko zarażenia się w samolocie jest w przypadku mutacji Omikron? Otóż nie. Jest ono znacznie większe. Zdaniem Davida Powella, lekarza i doradcy Międzynarodowego Zrzeszenia Przewoźników Powietrznych (IATA) to ryzyko jest przynajmniej 2-3 razy większe, niż w przypadku mutacji Delta, która dominowała latem i wczesną jesienią 2021. Czyli jest takie samo, jakie grozi nam na ziemi.
I tak samo, jak na ziemi, można je zmniejszyć.
•Po pierwsze: szczepiąc się przeciwko COVID-19 i zawsze, kiedy jest to możliwe i po odpowiednim czasie, postarać się o dawkę przypominającą.
• Po drugie: od momentu wejścia na lotnisko do chwili wyjścia z portu docelowego, przez cały czas zasłaniać nos i usta maską. Szczelnie zasłaniać, bez wystawiania nosa „żeby się lepiej oddychało”. Francja jest pierwszym krajem, gdzie nawet małe dzieci mają obowiązek noszenia przynajmniej masek chirurgicznych. Nie są dozwolone, mniej skuteczne, maski ze zwykłego materiału. Zresztą w takiej masce na przykład nie wejdziemy na pokład niemieckiej Lufthansy. Ale wszystkie linie lotnicze traktują rygorystycznie obowiązek prawidłowego noszenia masek. A niesforni pasażerowie, którzy nie podporządkowują się obowiązującym przepisom, najczęściej albo nie docieają do miejsca przeznaczenia, albo czeka tam na nich policja.
Jeśli w samolocie chcemy się napić, albo coś zjeść, to warto poczekać, kiedy skończą to robić nasi sąsiedzi i ponownie zakryją usta i nos maską. Jak wykazały badania „Journal of Travel Medicine”, zdjęcie maski na godzinę, po to żeby zjeść posiłek i się napić podczas 12-godzinnego rejsu zwiększa ryzyko zakażenia o 59 proc. Autorzy tych badań zalecają również, aby pozostawić maskę także podczas wizyty w toalecie.