Lee Man-hee, twórca i przywódca sekty chrześcijańskiej Shincheonji w poniedziałek przepraszał mieszkańców Korei Południowej za to, że to w tej wspólnocie pojawił się koronawirus. Samego wirusa nazwał "wielkim nieszczęściem". Odmawiał jednak poddania się badaniu na obecność koronawirusa do momentu, aż władze zagroziły, iż przebadają go siłą - informuje Reuters.
Członkini sekty, znana jako "Pacjent 31", miała być osobą, która zaczęła rozprzestrzeniać wirusa w Korei Południowej. Do wtorku liczba zarażonych wirusem w tym kraju wzrosła do 4812.
W ciągu minionej doby w Korei Południowej stwierdzono 600 nowych przypadków zarażenia się koronawirusem - wynika z danych Koreańskich Centrów ds. Kontroli i Prewencji Chorób (KCDC). To czyni obecnie z Korei Południowej największe ognisko wirusa na świecie.
Sekta Shincheonji zapewnia, że jest gotowa współpracować z władzami, którym udostępnia dane dotyczące swoich wiernych, aby ci mogli być przebadani pod kątem obecności koronawirusa w ich organizmach.
Sam Lee nie chciał jednak poddać się badaniom. Gubernator prowincji Gyeonggi zagroził wówczas, że do mieszkania, w którym mieszka Lee, wejdzie policja.