Czy radzieckie władze bały się "Solidarności", myślały, że coś podobnego może się przydarzyć w Moskwie?
Więzień polityczny Kowalow nie może zbyt wiele wiedzieć o tym, co się działo wówczas na Kremlu. Ale myślę, że władze nie bały się powstania "S" na swoim terenie, a przynajmniej bały się znacznie mniej, niż obecne obawiają się widma "kolorowej rewolucji". Partia była dobrze poinformowana. Wiedziała, że nasza inteligencja nie jest gotowa do utworzenia takiej struktury, a robotnicy nie pójdą do żadnej radzieckiej "Solidarności". I partia miała rację.
Dlaczego w ZSRR nie mogło być "Solidarności"?
Zanim odpowiem, dodam tylko, że i we współczesnej Rosji nie może ona powstać. Dysydencki ruch w ZSRR dokonał jednego bardzo ważnego odkrycia - to okrycie wewnętrznej wolności. Chcesz być wolnym człowiekiem - bądź nim. Wolność wewnętrzna to jedyna wolność, której zabrać nie można. Nikt nie ma szans wmieszać się w wolność twoich myśli. Nikt nie może zabronić ci mówienia prawdy. Oczywiście władze robiły wszystko, żeby nikt tej prawdy nie usłyszał. Jednak w Moskwie odkryliśmy, jak łatwo i przyjemnie mówi się prawdę. Niemal wszyscy doskonale rozumieliśmy, że nasze protesty przeciwko aresztowaniom i wyrokom nie doprowadzą do żadnego praktycznego efektu. A jednak te protesty były dla nas ważne. Okazało się, że człowiek zaczyna sam siebie szanować i że jest godny tego szacunku. To odkrycie sowieckich dysydentów miało ogromne znaczenie dla całego socjalistycznego obozu.
Jednak przeniesienie akcentu na wewnętrzną swobodę w znacznym stopniu ograniczało nas w działaniach, które w Polsce doprowadziły do powstania "Solidarności". Na przykład KSS KOR bronił robotników, wolności związkowych i chciał wciągnięcia mas w cały ten proces.
"Solidarność" do tej pory, pomimo przemian, zawirowań, odchodzenia i przychodzenia ludzi, nie straciła dawnej moralnej czystości. Jak to możliwe?