Na początku pandemii ludzie masowo udali się do sklepów, by zrobić ogromne zapasy żywności. Czy to była panika?
W pewnym sensie tak, o ile przyjmiemy, że panika polega na wyolbrzymieniu problemu, który nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Istotniejszy jest powód paniki. Wynika ona z interpretacji wystąpień premiera, ministra zdrowia i innych przedstawicieli rządu, w których mówili, że koronawirus może trwać długo i należy się na to zagrożenie przygotować. Później niektóre stacje telewizyjne publikowały instrukcje, w których podano, jakie produkty warto kupić, aby się zabezpieczyć w przypadku zamknięcia obiektów handlowych. To sprawiło, że to, co nazywamy paniką, zyskało obiektywne podstawy. Wyszło to od władzy i mediów, może nie bezpośrednio, ale jednak tak to odczytano. Dlatego wydaje mi się to racjonalną reakcją i trudno mieć o to pretensje do ludzi.
Co jeszcze charakteryzuje społeczeństwo ogarnięte paniką?
Można mówić o oznakach anomii, czyli rozchwianiu systemu wartości. Wówczas nie wiadomo, jakimi kryteriami się kierować w podejmowaniu decyzji i jakie strategie stosować. Dotyczy to nie tylko zakupów, ale np. funkcjonowania rodziny w dłuższym przedziale czasowym. Ciągłe przebywanie ze sobą jest naruszeniem porządku, do którego się przyzwyczailiśmy, odbiega od normy i może powodować konflikty w relacjach między rodzicami a dziećmi lub między małżonkami. Dotyczy to również innych sfer życia.