"Wyrażamy swoje oburzenie represjami wymierzonymi w społeczność LGBT+ w Polsce. Solidaryzujemy się z aktywistkami, aktywistami oraz ich sojusznikami, brutalnie traktowanymi i zatrzymywanymi podczas protestów, przetrzymywanymi w areszcie i zastraszanymi. Wyrażamy głębokie zaniepokojenie o przyszłość demokracji w Polsce, kraju o godnej podziwu historii walki o wolność i oporu wobec totalitaryzmu" - czytamy w liście do szefowej KE Ursuli von der Leyen, opublikowanym w mediach społecznościowych przez dziennikarkę Polsat News.
Autorzy listu odwołują się do wydarzeń z 7 sierpnia, gdzie w Warszawie policja zatrzymała kilkadziesiąt osób, uczestników demonstracji protestujących przeciw aresztowaniu Margot. W odpowiedzi na krytykę po zatrzymaniach policja opublikowała nagranie z akcji, na którym widać m.in. osoby siedzące na nieoznakowanym radiowozie i blokujące przejazd funkcjonariuszom. Część protestujących używała pod adresem policjantów niecenzuralnych słów.
Policja informowała, że w trakcie zatrzymania Margot doszło do zbiegowiska na Krakowskim Przedmieściu, a część jego uczestników dopuściła się ataku "na mienie w postaci radiowozu policyjnego", ataku wobec funkcjonariuszy i ich znieważania. Zatrzymano 48 "najbardziej agresywnych" osób.
W liście do szefowej KE czytamy o zatrzymanych, że "w rzeczywistości osoby te brały udział w pokojowym proteście, dając wyraz solidarności z aktywistką LGBT+ Margot, która została aresztowana za uszkodzenie furgonetki prowadzącej homofobiczną kampanię. Jej grupa umieściła także tęczowe flagi na warszawskich pomnikach, w tym na figurze Chrystusa".
We fragmencie listu mówiącym o zarzutach stawianych Margot nie ma wzmianki o ataku na działacza fundacji Pro.
Zdaniem sygnatariuszy "nie były to akcje 'chuliganów' ani 'prowokacje', jak twierdzą prorządowe media w Polsce, ale raczej desperackie akty oporu przeciwko upadlającej, motywowanej homofobią mowie nienawiści", zaś uszkodzona furgonetka to jeden z wielu pojazdów, wykorzystywanych do rozpowszechniania w polskich miastach "oburzających treści". Według sygnatariuszy, chodziło o hasła "zrównujące homoseksualizm z pedofilią, wskazujące gejów jako źródło chorób i zagrożenie dla dzieci". Autorzy wskazują, że nie przyniosły rezultatów wcześniejsze starania, "by zatrzymać tę dobrze finansowaną kampanię za pomocą legalnych środków".