Właściciel będzie musiał mieć przy sobie książeczkę zdrowia psa i kaganiec gotowy do założenia, będzie odpowiadał za zachowania swojego pupila, będzie musiał po nim sprzątać, a straż marszałkowska będzie mogła odmówić wstępu psom agresywnym – takie zasady, dotyczące wprowadzania psów, będą wkrótce obowiązywały w Sejmie.
Pracuje nad nimi wicemarszałek Dorota Niedziela z KO, znana z poparcia dla wielu inicjatyw prozwierzęcych. O tym, że zamierza dopuścić wejście zwierząt na teren Sejmu, mówiła tuż po objęciu przez siebie funkcji wicemarszałka, a w rozmowie z „Rzeczpospolitą” wyjaśnia, że prace są na ukończeniu. – Stworzyliśmy propozycję przepisów, które trafiły do opracowania przez sejmowych prawników. Przy jej tworzeniu braliśmy pod uwagę podobne regulacje, obowiązujące w innych instytucjach publicznych – mówi Dorota Niedziela.
Czytaj więcej
Choć koszty leczenia zwierzęcia domowego bądź naprawy wyrządzonych przez nie szkód mogą być bardzo pokaźne, na wykupienie pokrywającego je ubezpieczenia decyduje się niewiele osób. Aż 40 proc. właścicieli zwierzaków nawet nie wie, że można to zrobić.
Lista wymogów dotyczących psów raczej nie będzie zaskakiwać, ważniejszy jest sam fakt, że w ogóle powstają. Dotąd przepisy regulujące poruszanie się po terenie parlamentu nie mówiły nic na temat czworonogów.
Mimo braku przepisów, psy wchodziły już do Sejmu
Nie oznacza to, że psy nie pojawiały się w Sejmie. Najsłynniejszy przypadek dotyczył Saby, sznaucerki Ludwika Dorna, którą ówczesny marszałek przyprowadził do Sejmu za pierwszych rządów PiS. Wzbudziło to tak duże zainteresowanie, że Saba trafiła do kilku ważnych przemówień politycznych. – Wstydziliśmy się dwa miesiące temu, gdy zamienił pan Sejm w zoo, przyprowadzając tutaj swojego psa. Przez 500 lat historii tego parlamentu nie było takiej sytuacji, aby ktoś wprowadził do Sejmu zwierzę. Ostatni raz konia do Senatu przyprowadził 2000 lat temu cesarz Kaligula – oburzał się w 2007 roku z mównicy sejmowej ówczesny lider LPR Roman Giertych.