– Przyjechaliśmy ze Lwowa, mieliśmy się zatrzymać u rodziny znajomych pod Warszawą, ale już kogoś przyjęli i czekamy na jakiś inny adres. Jak się nie uda, pojedziemy tam, gdzie nam wskażą – mówią zmartwione dwie młode kobiety z dziećmi, które we wtorek przyjechały pociągiem do Warszawy. Są w tłumie setek Ukraińców, którzy spod granic docierają darmowymi pociągami i autobusami, by jechać dalej. Lub zostać.
Czytaj więcej
Największe wyzwanie dopiero przed nami. Dlatego rząd powinien wypracować systemową formułę wsparcia – przekonuje Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy i przewodniczący Rady Unii Metropolii Polskich.
Gigantyczny tłok panuje w hali głównej i holu na górze Dworca Centralnego w stolicy, na Wschodnim i Zachodnim. Ludzie siedzą na schodach, podłodze, zmęczeni przysypiają. Podobnie jest w Krakowie i Wrocławiu, ale także Katowicach czy Lublinie. Michał Stilger, rzecznik PKP SA: – Mamy niecodzienną sytuację, nigdy wcześniej dworce kolejowe nie obsługiwały tak dużej liczby osób.
Samorządy bez wsparcia
Tłumy na dworcach miast wojewódzkich to tylko część prawdziwego problemu, jaki je właśnie zaczął dotykać. Warszawa i Kraków przyznają, że ich możliwości „absorpcji” nowych mieszkańców się skończyły. W ciągu dwóch tygodni do Krakowa przyjechało ok. 80–100 tys. Ukraińców. Zostali rozlokowani po halach, hotelach, ale też znaleźli schronienie u swojej rodziny, która tu pracuje (w Krakowie legalnie pracuje już ok. 60 tys. Ukraińców).
– Więcej ludzi nie jesteśmy w stanie przyjąć, wchłonąć jako miasto. Chodzi o pracę, miejsca w szkołach i przedszkolach, w usługach urzędu np. jako klientów pomocy socjalnej ktoś ich musi „prowadzić”. Samo wydanie numeru PESEL dla każdej z tych osób w sposób szybki wydaje się praktycznie niemożliwe – mówi Monika Chylaszek, rzeczniczka prezydenta Krakowa. Miasto wydało już na pomoc dla uchodźców 14 mln zł z rezerwy na działania kryzysowe, których roczny budżet wynosi 19 mln zł. Rząd nie przekazuje gminom środków – ma je dać dopiero specustawa.