Procedura mrożenia funduszy za pomocą rozporządzenia jest jednak złożona i nieoczywista. Wymaga nie tylko inicjatywy Brukseli, ale też zgody Rady Europejskiej. Ta w grudniu 2020 r. podjęła wobec Polski i Węgier zobowiązanie, że rozporządzenie będzie stosowane tylko wtedy, kiedy faktycznie zagrożone będą interesy finansowe Unii. Niezatwierdzenie KPO to obejście tego problemu.
Warszawa jest od dziś trzymana w szachu. Przedstawiciele KE nakreślili trzy warunki zmiany stanowiska Unii: usunięcie zagrożeń dla wolności sądów i mediów oraz wycofanie przez polski rząd wniosku do Trybunału Konstytucyjnego o zbadanie, czy Konstytucja RP ma prymat nad prawem UE. Wyrok w tej sprawie ma zapaść 22 września. Zagwarantowanie niezależności sądom może oznaczać dostosowanie się do orzeczenia TSUE w sprawie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego, ale także usunięcie kontrowersyjnych zmian w Krajowej Radzie Sądownictwa, a nawet w TK.
Napięcie rośnie. Nie wiadomo, czy przyciśnięty do muru rząd Morawieckiego ustąpi, czy może wybierze atak. Twarde stanowisko wobec Brukseli zapowiadał kilka tygodni temu na naszych łamach Zbigniew Ziobro. Wtedy jednak ton relacjom z UE nadawało pragmatyczne otoczenie premiera, a nie minister sprawiedliwości. Dziś Morawiecki jest w potrzasku. Zdaje sobie sprawę, że ustępstwa wobec Brukseli zostaną odebrane źle przez twardy elektorat PiS.
A on sam stanie się celem ataków Ziobry, który będzie przekonywał o jego „miękkości" wobec Brukseli.
W takiej sytuacji utrzymanie nastawionej na dialog postawy „maskowane ustępstwa w zamian za fundusze" będzie coraz trudniejsze. Gdy do głosu dojdą emocje, prawica może wejść na drogę konfrontacji z UE. Nieoficjalnie się mówi, że rząd mógłby wówczas np. zaskarżyć ratyfikację całego planu odbudowy do Trybunału Konstytucyjnego, co mogłoby nawet zablokować fundusze pomocowe w całej UE. Inny pomysł to zamrożenie naszej składki płaconej do budżetu Unii.
W starciu z Brukselą chodzi nie tylko o praworządność w Polsce, ale i otwarcie furtek do federalizacji Europy. Dyskusja o kształcie Unii trwa także w innych krajach. Tyle że głos Polski z powodu bezsensownego konfliktu o sądy jest dziś we Wspólnocie słabo słyszalny. Staliśmy się polem bitwy o kształt UE, a nie ważnym uczestnikiem tego fundamentalnego sporu. Przez nieumiejętność dialogu i używania dyplomacji możemy zapłacić nie tylko cenę w bardziej przyziemnym, finansowym wymiarze.