Za czasów Bismarcka w Niemczech obowiązywała zasada – „My Niemcy boimy się tylko Boga i niczego więcej na świecie”. Ta sentencja już od dawna nie odpowiada rzeczywistości. Niemcy nie boją się już Boga, ale boją się niemal wszystkiego na świecie – zmiany klimatu, energii nuklearnej, wojny atomowej, kulturowego zawłaszczenia. W języku angielskim funkcjonuje nawet pojęcie „German Angst” – pisze Berthold Kohler w eseju opublikowanym w niedzielę na łamach „Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung” (FAS).
Na ten niemiecki strach liczył z pewnością także Władimir Putin, gdy wydawał rozkaz do ataku na Ukrainę. Groźba użycia broni atomowej miała odwieść Zachód od udzielenia Ukrainie pomocy. Perspektywa eskalacji konfliktu odniosła skutek – nawet supermocarstwo USA nie chce stać się stroną wojny.
German Angst
„Jednak w żadnym innym kraju obawa przed wciągnięciem do wojny nie została tak głośno i wyraźnie podniesiona do rangi dyrektywy wyznaczającej politykę tak, jak w Berlinie” – zaznaczył Kohler. „Opieszałość w dostawach broni wynikała z obawy, że za pomocą niemieckiej broni Ukraińcy mogą zadać rosyjskim napastnikom upokarzający cios, który spowoduje, że Putin, który walczy przecież także o zachowanie swojego reżimu, może użyć broni masowego rażenia lub nawet zaatakować terytorium NATO” – czytamy w „FAS”.
„Putin był wystarczająco długo agentem KGB w Dreźnie, żeby wiedzieć, że Niemcy niczego nie boją się bardziej niż wojny, i niczego bardziej nie pragną niż pokoju oraz możliwie dobrych relacji z Rosją” – pisze Kohler. Jego zdaniem Putin uznał datujące się od czasów Willy’ego Brandta zrozumienie dla rosyjskiego stanowiska za przejaw słabości, a nie siły. Pogłębiające się energetyczne uzależnienie od Rosji umocniło Putina w przekonaniu, że w przypadku opanowania Ukrainy nie musi obawiać się oporu Berlina.