Kneset uruchomił w środę ogromną większością głosów proces legislacyjny prowadzący do rozwiązania parlamentu. Otwiera to drogę do nowych wyborów jesienią tego roku. Będzie to już piąta elekcja w ostatnich trzech i pół roku.
Świadczy to o tym, że Izrael staje się krajem niestabilnym politycznie. Co więcej, nie ma żadnej pewności, czy w wyniku kolejnych wyborów powstanie stabilny rząd. Na razie na to nie wygląda. Koalicyjny rząd Naftalego Bennetta utrzymał się przy władzy zaledwie przez rok, po całej erze 12-letniej dominacji w izraelskiej polityce premiera Benjamina Netanjahu.
Od samego początku wielu izraelskich analityków nie dawało szans eksperymentowi, jakim było utworzenie rządu Bennetta z udziałem ośmiu partii koalicyjnych, od lewa do prawa. W dodatku przy udziale partii Arabów izraelskich Raam, co było precedensem w historii państwa żydowskiego. Już w kwietniu tego roku rząd utracił większość jednego mandatu w 120-osobowym Knesecie po dezercji deputowanej ugrupowania Jamina, partii premiera.
Czytaj więcej
Parlament Izraela zostanie rozwiązany, a stanowisko premiera, w miejsce Naftali Bennetta, obejmie dotychczasowy minister spraw zagranicznych Jair Lapid.
W ostatnich dniach rząd nie był w stanie przeforsować ustawy o przedłużeniu na kolejne pięć lat legislacji w sprawie statusu niemal półmilionowej rzeszy obywateli Izraela osiadłych na obszarach okupowanego Zachodniego Brzegu. Bez tego żydowscy osadnicy zostaliby zrównani w prawach z 3-mln rzeszą Palestyńczyków podległych od dekad jurysdykcji wojskowej. Miałoby to szereg konsekwencji podatkowych i socjalnych, co groziło niewyobrażalnym chaosem. Przeciwko przedłużeniu obecnych regulacji głosowali posłowie z ugrupowania Raam. Ale także opozycja pod przywództwem Netanjahu, nie bacząc na to, że zawsze była za cyklicznym przedłużaniem statusu osadników. Tym razem chodziło jednak o doprowadzenie do upadku rządu. Tak się stało.