Pierwszy – biorąc pod uwagę długie lata sporu – wielki krok zrobił w styczniu tego roku Sejm litewski. Przyjął ustawę, która dopuściła używanie w oficjalnych dokumentach trzech nieobecnych w litewskim alfabecie liter: q, w i x. Zakazane pozostały typowo polskie znaki diakrytyczne, w paszporcie litewski Polak nie mógł więc mieć „ń”, „ś” czy „ł”.
Zezwolono też na polskie dwuznaki, jak „sz”, „cz” (dotychczas pisane z litewska „š”, „č”). A także na używanie „i” zmiękczającego spółgłoski. Oznaczało to, że Sienkiewicz czy Pietkiewicz nie musi już mieć wpisane w paszporcie Senkevič czy Petkevič. Brak tego „i” powodował, że nieznający litewskiego mieli trudności z odnalezieniem nazwiska na liście. Na przykład w książce telefonicznej (całkiem niedawno istniało coś takiego) szukali pod „Sie”, „Pie”, a tam go nie było.
Styczniową ustawę pozytywnie przyjęto w Warszawie, także jako dowód na to, że stosunki polsko-litewskie poprawiły się nie tylko w deklaracjach. Na zmianę podejścia litewskich posłów do „w” czy „sz” – komentowano – wpływ miała imperialna polityka Władimira Putina, która przekonała ich, że zagrożenia tkwią gdzie indziej, nie w polskim alfabecie.
Niektórzy litewscy Polacy byli jednak rozczarowani, że zmiana była częściowa, nie objęła na przykład „ł” i „ń”. W tym Czesław Okińczyc, jeden z najbardziej znanych litewskich Polaków, szef Radia znad Wilii. Ma te zakazane literki w imieniu i nazwisku.
Zakaz jednak zaraz ma zniknąć. Przynajmniej jeżeli chodzi o „ł”. Ale i z „ń” sprawa nie wydaje się beznadziejna. 1 czerwca sędzia sądu rejonowego w Wilnie wydała precedensowy wyrok w sprawie Jarosława Wołkonowskiego (dotychczas oficjalnie nazywał się: Jaroslav Volkonovski), doktora habilitowanego, politologa, specjalizującego się w historii Armii Krajowej. Wołkonowskiemu pomagała Europejska Fundacja Praw Człowieka (EFPC), zaangażowana od lat w obronę mniejszości polskiej. Z Fundacji wywodzi się prawniczka Ewelina Dobrowolska, obecnie minister sprawiedliwości Litwy, odpowiedzialna za ustawę przegłosowaną w styczniu.