Wiele jednak wskazuje na to, że najbardziej kontrowersyjną, a zarazem najmniej zrozumiałą jej częścią może być aktualizacja katalogu urządzeń reprograficznych poprzez dopisanie m.in. tabletów i smartfonów. W konsekwencji producenci i importerzy takich urządzeń zostaną zobowiązani do uiszczania opłat reprograficznych. Możnaby tylko dodać – nareszcie, bo wbrew pozorom pomysł nie jest nowy. Lobbyści koncernów elektronicznych od kilku lat uderzają w wysokie tony, strasząc powszechnym „wykluczeniem cyfrowym" i upadkiem konkurencyjności polskich przedsiębiorców, a reprezentujące ich zrzeszenie prowadzi kampanię „Nie płacę za pałace" wymierzoną w ZAIKS. Ten ostatni nie pozostał bezczynny i odpowiedział kampanią „Czyste nośniki".
Czytaj także: Bycie twórcą nie wystarczy do 50-proc. kosztów uzyskania przychodów w PIT - wyrok WSA
Demonizowane przez producentów i importerów elektroniki opłaty reprograficzne nie są ani instrumentem nowym, ani obcym krajowemu czy międzynarodowemu systemowi prawa autorskiego. W znacznej mierze mobilizacja przeciwko opłatom jest możliwa wyłącznie dzięki niskiej społecznej świadomości ich rzeczywistej roli i skali. Tymczasem sprawa jest aż nadto prosta. Przez całe wieki twórcy zarabiali na swej twórczości sprzedając oryginalne egzemplarze swych obrazów, rzeźb czy partytur. Dostęp mniej utalentowanych członków społeczeństwa do ich dzieł polegał więc na kontakcie z oryginałami lub ich materialną kopią. Postęp cywilizacyjny i związany z nim rozwój twórczości w zakresie nowych dziedzin sztuki jak i powstanie cyfrowych technik zwielokrotniania utworów spowodował, że aby korzystać z utworu nie trzeba już dysponować jego materialnym nośnikiem, ale także, że jednocześnie z jednego utworu może korzystać większa ilość osób. Paradoksalnie jednak wynikająca stąd rosnąca masowość korzystania z utworów nie przekładała się na zwiększenie korzyści majątkowych po stronie ich twórców. Nie zapewniały ich bowiem licencje czy tantiema funkcjonujące w ramach komercyjnego obrotu prawami autorskimi. Okazało się bowiem, że masowe dzięki postępującej cyfryzacji wspomnianego zwielokrotniania korzystanie z utworów odbywa się także na podstawie dozwolonego użytku prywatnego, tj. takiego, który ze swej istoty nie przewiduje po stronie użytkownika obowiązku płacenia z tego tytułu wynagrodzenia twórcy. Ów dozwolony użytek polega na tym, że z już rozpowszechnionego utworu może korzystać przez cały krąg osób pod warunkiem pozostawania w relacjach rodzinnych czy towarzyskich. Obejmuje on nie tylko prywatne odtwarzanie utworów, ale także ich powielanie i nagrywanie, przesyłanie mailem czy umieszczanie w mediach społecznościowych.
To właśnie owe utracone na skutek zwielokrotniania utworów w ramach dozwolonego użytku prywatnego korzyści mają twórcom rekompensować opłaty reprograficzne. W Polsce regulację na temat opłat reprograficznych przyjęto już 18 lat temu. Od tego czasu nieznacznie zmieniane przepisy nakładają obowiązek uiszczania takich opłat na producentów i importerów magnetofonów, magnetowidów, kserokopiarek, skanerów i czystych nośników. Łatwo dostrzec, że ustawowe wyliczenie zawiera urządzenia już zapomniane lub stopniowo przechodzące do lamusa historii techniki. Brakuje w nim zaś obecnie kluczowych w powielaniu i odtwarzaniu utworów komputerów osobistych, smartfonów czy tabletów.
Można powiedzieć, że skuteczny lobbing koncernów elektronicznych zahibernował polską opłatę reprograficzną, zatrzymując czas w tym wąskim obszarze prawnych regulacji. Koszt tej operacji ponoszą przede wszystkim twórcy. Staje się to szczególnie widoczne wobec skali takich opłat pobieranych w innych krajach Europy. Międzynarodowa Konfederacja Stowarzyszeń Autorów i Kompozytorów (CISAC) podsumowała europejskie opłaty reprograficzne uzyskując kwotę przekraczającą miliard Euro. O ile Niemcy przekazali twórcom w 2018 roku 332 mln Euro, Francuzi 227 mln, Włosi 127 mln, a mniej liczni Węgrzy i Czesi odpowiednio 27 i prawie 10 milionów Euro, to suma wszystkich opłat zgromadzonych w Polsce wyniosła dokładnie 1,7 mln. Średnia unijna opłata przypadająca na jednego mieszkańca to 2,35 Euro rocznie. W Polsce wynosi jedynie 4 eurocenty.