Nowe przepisy przewidują, że nie będzie można zwracać kamienic z lokatorami. W Warszawie nie praktykuje się tego od lat. Jak ocenia pan tę propozycję?
Od lat reprywatyzacja pada ofiarą polityki. Warto wspomnieć, że inne kraje postkomunistyczne uporały się z nią zaledwie w kilka lat od zniknięcia żelaznej kurtyny. Polska jest w tym gronie niechlubnym wyjątkiem. Od 30 lat nie jesteśmy w stanie tego zrobić. Stąd biorą się liczne patologie i ludzkie dramaty. Pamiętajmy też, że wiele osób zgodnie z prawem i zasadami etycznymi próbuje odzyskać majątek swoich przodków. Niestety, pojawiły się także osoby, które reprywatyzację potraktowały jako świetną szansę do zbicia majątku. Raz na jakiś czas pojawiają się więc projekty zmian. Nieprzypadkowo kolejny upubliczniono w trakcie kampanii wyborczej. Co ma pokazać, że kolejna ekipa polityczna pochyla się nad problemem reprywatyzacji.
Jakiś czas temu weszła w życie tzw. mała ustawa reprywatyzacyjna, która wprowadziła zakaz zwrotu nieruchomości dekretowych przeznaczonych na cele publiczne. Sprzedaż roszczeń do nieruchomości może odbyć się tylko za pośrednictwem notariusza. A Skarbowi Państwa w osobie prezydenta Warszawy przysługuje prawo pierwokupu. Nie rozwiązuje to jednak wszystkich problemów. Potrzebna jest duża ustawa reprywatyzacyjna.
Przeszło dwa lata temu projekt dużej ustawy reprywatyzacyjnej próbował wdrożyć ówczesny minister sprawiedliwości Patryk Jaki. Z powodów m.in. politycznych nie udało się. Jak pan powiedział, przespaliśmy najlepszy okres na tego typu przepisy. Może lepiej dać już sobie z nimi spokój?
Uważam, że nadal duża ustawa reprywatyzacyjna jest niezbędna. Nie możemy z niej zrezygnować. I wyjść z założenia, że niech sądy administracyjne rozstrzygają. Sąd Najwyższy, Naczelny Sąd Administracyjny oraz Trybunał Konstytucyjny wykonały ogrom pracy, zastępując państwo i wypełniając lukę legislacyjną. Pojawiła się proteza w postaci prawa sądowego, na podstawie którego można było przejść procedurę odzyskania nieruchomości lub uzyskania odszkodowania.