Jesteście pionierem i największym prywatnym graczem, jeśli chodzi o najem instytucjonalny mieszkań. Jak zapatrujecie się na rynek najmu w krótkim terminie – pandemia nieco go poturbowała: słyszymy o spadających stawkach czynszów, ludzie narzekają, że więcej czasu zabiera znalezienie najemcy. Jak idzie komercjalizacja projektów oddawanych w trakcie III fali pandemii – w tych najnowszych obniżyliście m.in. minimalny okres najmu z roku do trzech miesięcy...
Jesteśmy bardzo zadowoleni z tempa najmu, w pierwszych oddawanych projektach Resi4Rent obłożenie sięga obecnie 98–99 proc., spowolnienie na rynku ograniczyło się właściwie do ubiegłorocznego najsurowszego lockdownu. Jeśli chodzi o tegoroczne inwestycje oddawane w Warszawie i Trójmieście, to najem idzie bardzo szybko. Działamy elastycznie, rynek wyraźnie się umacnia i nie widzimy już dziś potrzeby dawania dodatkowych zachęt.
Warszawski rynek najmu to ok. 100 tys. lokali skupionych w rękach prywatnych osób, które mają jeden, dwa, trzy, rzadko więcej lokali. PRS (rynek najmu instytucjonalnego – red.) jest więc ułamkiem rynku. Podkreślamy w naszej komunikacji, że oferujemy zupełnie inny produkt – to nowe mieszkania, z dodatkowymi usługami. Wydaje mi się, że to jest klucz, jeśli chodzi o to, dlaczego nasze projekty wynajmują się szybko. Rynek jest silny i powraca, to dlatego coraz bardziej zdecydowanie wchodzą do Polski kolejni duzi zagraniczni inwestorzy PRS, dochodzi już do dużych transakcji.
Inwestorzy z rynku PRS są dziś trochę chłopcem do bicia. Po pierwsze, zarzuca się im zabieranie z rynku pierwotnego puli mieszkań, które mogliby kupić „złaknieni" klienci indywidualni. W Irlandii zapowiedziano wyższy podatek od hurtowego zakupu domów przez fundusze – nie dotyczy to bloków z mieszkaniami, ale pokazuje podejście: „chrońmy nabywców detalicznych". Podobnie było z samym rynkiem najmu w Berlinie: władze zdecydowały się zamrozić czynsze – co zresztą niemiecki trybunał uznał za niezgodne z konstytucją...
Przykład kontroli czynszów w Berlinie pod hasłami, że fundusze mają za dużo mieszkań, pokazuje, że interwencje kończą się nie najlepiej. Tam jak na dłoni widać, skąd bierze się problem – wystarczy spojrzeć, ile mieszkań się buduje. Chociaż Berlin to miasto większe i atrakcyjniejsze niż Warszawa, to kilka lat temu to warszawski rynek mieszkaniowy był dwukrotnie większy, myślę że obecnie relacja jest podobna.