Gdy płetwonurek Steve Hickman wpłynął przez właz do zatopionej ładowni statku zobaczył tam skarb, który czekał na niego od ponad 100 lat. Skarbem, którego szukał, było piwo, zakonserwowane w butelkach przez zimną wodę. Statek nazywała się Wallachia. Zatonął w 1895 roku u wybrzeży Szkocji po zderzeniu w gęstej mgle z innym statkiem. Transportowiec wypłynął właśnie z Glasgow i był wypełniony dużymi pojemnikami z substancją chemiczną zwaną chlorkiem cyny. Ale na pokładzie statku znajdowały się również tysiące butelek z napojami alkoholowymi.
Hickman już wcześniej nurkował na tym wraku. Wyciągnął wiele butelek zawierających gin i whisky. Teraz jednak jego celem były butelki z piwem.
Wyłowione butelki zawierały płyn, według płetwonurka, był „prawie zdatny dopicia”. Rozlany do szklanek „pokrył się gęstą kremową pianą prawie jak Guinness”, wspomina. „Ale na tym magia się kończyła”. „Miał naprawdę okropny zapach” - mówi Hickman. „Coś w rodzaju słonego, gnilnego odoru. Myślę, że to najlepszy opis. Nie smakowało wcale lepiej”.
„Butelki miały też nawyk wybuchania”, mówi Hickman. „Gdy ciśnienie nad poziomem morza spadało, gazy wewnątrz naczyń rozszerzały się, czasami rozbijając szkło”. Pewnego razu Hickman zostawił butelkę na stole kuchennym w domu swoich rodziców. Pękła, gdy byli w innym pomieszczeniu, rozpylając wszędzie cuchnące, rozkładające się piwo. „Sprzątanie zajęło dużo czasu”, wspomina.
Jednak na tym się nie skończyło. Hickman i jego koledzy z wyprawy nurkowej chcieli jednak dowiedzieć się jak smakowało piwo sprzed 100 lat. W tym celu kilka butelek wysłali do specjalistycznej firmy Brewlab z Uniwersytetu w Sunderland, od lat badającej szczepy drożdży i techniki warzenia piwa. Założyciel firmy, Keith Thomas, mówi, że gdy tylko piwo z Wallachii znalazło się w jego laboratorium, było traktowane z najwyższą ostrożnością.