Po zeszłorocznych trzech nominacjach dla „Zimnej wojny" Pawła Pawlikowskiego na tę informację czekaliśmy z zapartym tchem. I jest! „Boże Ciało" ma nominację do Oscara. Preludium do tego sukcesu przeżyliśmy w połowie grudnia: do rywalizacji w kategorii filmu zagranicznego kandydatów zgłosiło ponad 90 krajów, a na tzw. krótkiej liście pozostało ich tylko dziesięć. Z nich właśnie członkowie Amerykańskiej Akademii Filmowej wybrali pięć nominowanych w kategorii filmu zagranicznego.
Czytaj także: Pogarda dla prowincji to rodzaj hejtu
Komasa po Pawlikowskim
Oprócz „Bożego Ciała" szansę na statuetkę zachowały: opowiadający o społecznych nierównościach, łączący różne konwencje – od realizmu społecznego do stylu Tarantino, „Parasite" Bonga Joon-ho, nagrodzony Złotą Palmą w Cannes i Złotym Globem. Gorzka, osobista spowiedź wielkiego mistrza Pedro Almodóvara „Ból i blask". Znakomici „Nędznicy" Francuza Ladja Ly o wykluczeniu emigrantów, gwałcie, ale i o tym, jak zło zakorzenia się w psychice dzieci. A wreszcie macedoński dokument „Kraina miodu" Tamary Kotewskiej i Ljubomira Stefanowa.
Sukces twórców „Bożego Ciała" jest więc tym większy, że nie mieli łatwego zadania. Paweł Pawlikowski, startując w oscarowej konkurencji z „Idą", był reżyserem znanym, który mocno zaznaczył już swoją obecność w Wielkiej Brytanii.
Jan Komasa na zagranicznym rynku praktycznie zaczynał niemal od zera. Miał za sobą nagrodę Europa Cinemas Label w Wenecji, świetne recenzje, zaproszenia na kilkadziesiąt festiwali, sprzedaż filmu do 40 krajów, ale wciąż brakowało mu dystrybucji amerykańskiej.