Opowieść o jednym z najważniejszych polskich architektów Grzegorz Piątek zatytułował „Niezniszczalny". Przydomek trafnie oddaje charakter Bohdana Pniewskiego i sposób działania w czasach dziejowych kataklizmów i politycznych burz. On trwał, nawet podczas okupacji snuł wizje nowej Warszawy czy przebudowy Kielc. Odcisnął piętno na wyglądzie stolicy, z czego dziś nie zdajemy sobie często sprawy.
To jego dziełem stała się odbudowa Teatru Wielkiego w Warszawie, poświęcił temu kilkanaście lat, nie doczekawszy uroczystego otwarcia w listopadzie 1965 r. Od frontu zachował dawny projekt Corazziego, bo bardzo cenił architekturę włoską. Wygląd teatru od strony pl. Piłsudskiego narysował w ciągu jednej nocy, gdy współpracownicy zmagali się z tym problemem.
Zmarł dwa miesiące przed inauguracyjną galą, nie poznał więc głosów krytyki o niepasujących do siermiężnej rzeczywistości PRL złoceniach, marmurach, kryształach, „mieszczańsko-moskiewskim bogactwie". Dziś ten wystrój nabrał szlachetnego uroku, czyniąc z budynku jeden z najpiękniejszych teatrów operowych świata.
Bohdan Pniewski nie przejąłby się takimi opiniami. Czuł się stworzony do kreowania rzeczy wielkich, wykończonych najlepszymi materiałami, jeśli to możliwe produkcji krajowej, czym zyskiwał uznanie politycznych decydentów. Foyer Teatru Wielkiego ma wymiary sali balowej w zamku królewskim. Gdy wydawało się, że nigdy nie zostanie on odbudowany. Pniewski chciał, by Warszawa miała taką salę.
Magia schodów
Z holu na parterze na widownię lub do foyer trzeba przejść po schodach. Pniewski był mistrzem w ich projektowaniu. Umieszczał je w każdym budynku, także we własnej willi na Frascati, przez spadkobierców przekazanych dla Muzeum Ziemi. Najważniejsze schody prowadziły tam z pokoi na piętrze do salonu na dole. Podczas przyjęć pięknie eksponowały żonę architekta, gdy ukazywała się, by powitać gości.