Amerykański przywódca czekał cztery tygodnie od inauguracji 20 stycznia, zanim zadzwonił do Beniamina Netanjahu: premier Izraela znalazł się dopiero na 12. miejscu na liście przywódców, którzy usłyszeli na łączach Bidena.
Tym razem zwłoka trwała jednak tylko trzy dni dni. Tyle minęło od wybuchu starć między Hamasem a armią izraelską, zanim prezydent zadzwonił do Netanjahu. W rozmowie w nocy ze środy na czwartek czasu warszawskiego Biden podkreślił prawo Izraela do obrony. Parę godzin wcześniej w rozmowie z Izraelczykiem sekretarz stanu USA Antony Blinken dodał do tego potępienie dla „organizacji terrorystycznej, jaką jest Hamas, za koncentrowanie się na zabijaniu cywilów". Wysłał też do Izraela Hady Amra, wysokiej rangi urzędnika Departamentu Stanu. Z kolei sekretarz obrony Lloyd Austin zapewnił o „żelaznym zobowiązaniu Ameryki do obrony Izraela".
Wszystko to spowodowało nawet oskarżenia Białego Domu przez lewicowe skrzydło Partii Demokratycznej o nadmierne sprzyjanie Izraelowi. A wpływowa republikańska członkini Izby Reprezentantów z Nowego Jorku Alexandria Ocasio-Cortez oskarżyła wręcz Bidena o solidaryzowanie się „z okupantem", mimo iż Blinken jako pierwszy przedstawiciel obecnej administracji zadzwonił w środę do prezydenta Autonomii Palestyńskiej Mahmuda Abbasa.
Za tą wzmożoną aktywnością dyplomatyczną Waszyngtonu kryje się jednak bezradność. Jak twierdzą amerykańskie media, wybuch przemocy w Izraelu zaskoczył Bidena. Prezydent do tej pory nie mianował ani ambasadora USA w Jerozolimie, ani wysokiej rangi przedstawiciela ds. Bliskiego Wschodu. Jego poprzednik Donald Trump już w drugim dniu po zaprzysiężeniu zapowiedział nowy plan pokojowy, Barack Obama mianował specjalnego wysłannika ds. porozumienia między Izraelczykami i Palestyńczykami, a Bill Clinton w pierwszym roku urzędowania zorganizował szczyt przywódców obu narodów, podobnie jak George W. Bush na późniejszym etapie prezydentury.
Biden, widząc brak gotowości obu stron do poważnych ustępstw, w porozumienie pokojowe jednak nie wierzył. Jego sceptycyzm umacniał też brak wiarygodnych partnerów: Netanjahu był przed wybuchem konfliktu u progu oddania władzy, Abbas, który od 15 lat nie poddał się demokratycznej weryfikacji, ma praktycznie zerowy wpływ na działania Hamasu.