Gdy tylko poseł Antoni Macierewicz oznajmił do kamer i mikrofonów, że jesteśmy w stanie wojny z Rosją – temat został podchwycony przez marzycieli. (...) „Uważam Rze", relacjonując piórem Piotra Semki niegdysiejsze zdobycie moskiewskiego Kremla przez Polaków, wydrukowało na okładce numeru (14.05.2012) pytanie: „Dlaczego nie jesteśmy mocarstwem?". Dzięki temu pytaniu i tym wojennym klimatom obudziła się moja pamięć erudycyjno-kartograficzna i podsunęła mi arcypatriotyczną myśl przywrócenia Ojczyźnie mocarstwowości terytorialnej, czyli zrealizowania koncepcji dalekiego przesunięcia aktualnych granic, bo wojna, jak to wojna, daje ku temu najlepszą okazję, czego historia dowiodła tysiące razy wzdłuż i wszerz globu (...).
Już za PRL-u śniło mi się, że biorąc żonę i dzieciaki na plażę Morza Czarnego, nie będę potrzebował paszportów, wiz i walut. (...) Pierwotnie miałem żądania skromne, tyczące wyłącznie naszych ziem wschodnich (...).
Dzisiaj apetyt mi wzrósł, same Kresy już nie wystarczą – chcę Polski mocarstwowej, terytorialnie gigantycznej, od Smoleńska do Odry, i od morza do morza (...).
Ludzie małej wiary boją się nawet pomyśleć o jakimkolwiek szuraniu Kremlowi, wyznają bowiem, razem z dzisiejszym rządem RP, credo służalcze. Irackie przysłowie mówi: „Trzeba całować rękę, której nie można uciąć" – i taka jest dzisiejsza polska racja stanu. Cytowany już Żeromski pisał w „Dziennikach" o tego rodzaju lokajskim politykowaniu, że to „stara zasada niedołęgów, którzy Polskę przełajdaczyli".
Tymczasem ja wzywam dołęgów, by za credo, godło i dewizę wzięli sobie frazę ze sławnej przedwojennej żurawiejki: „Bolszewika goń, goń, goń!"