Przez tę zimę władze straciły w oczach społeczeństwa. W sylwestra 1978 roku sypnęło śniegiem, skuło mrozem i całe miasto stanęło. Niesprawność systemu była aż nadto widoczna, a ludzie pamiętali jeszcze, jak we wrześniu 1975 roku zagadkowy pożar zniszczył budynek Centralnego Domu Towarowego (dzisiejszy Smyk). Dwa dni później płonął most Łazienkowski, na którym ogień z kanałów technicznych wybrzuszył całą nawierzchnię. Warszawiakom zapachniało spiskiem. Minęło trzy i pół roku, a w Rotundzie – budynku niepodłączonym do gazu – wybuchł właśnie gaz. Tak wykazało ówczesne śledztwo. Przypadkowy splot zdarzeń?
I dlaczego wszystkie w stolicy? Panował klimat powątpiewania.
Katastrofa
Eksplozja nastąpiła o godz. 12.40. Co do tego nie ma żadnych wątpliwości, bo na tej właśnie godzinie stanęły zegary w budynku. Rotunda była ażurową konstrukcją, pełną szklanych tafli. Wewnątrz znajdowały się podwieszone płyty dwóch kondygnacji. W wyniku wybuchu, który miał miejsce w podziemnym archiwum, „...ściany boczne uległy wyburzeniu, zwalone zostały filary, a sufit uniesiony do góry (...) dalszy etap to zawalenie się uniesionej części sufitu na posadzkę (...) i zmiażdżenie wszystkiego, co się tam znajdowało“ – napisano w jednej z ekspertyz.
Potem twierdzono, że więcej osób zginęło w wyniku zgniecenia niż podmuchu eksplozji. Choć i ta wyrzucała ludzi na zewnątrz. Podobno dwie osoby znaleziono na dachu Rotundy.
Nieszczęście wydarzyło się w czwartek. Tego dnia wydobyto 41 ciał. Ostatnie dwa – w poniedziałek. Atmosferę niedowierzania potęgowała plotka, że zabitych było więcej, ale komuna postanowiła ograniczyć ten bilans, bo mogłaby przyjechać specjalna międzynarodowa komisja. To nie było prawdą. Zweryfikowaliśmy tę pogłoskę w departamencie traktatowym MSZ. Nigdy nie podpisano takiej umowy.