Obradujący w szwajcarskiej Lucernie ministrowie ESA uznali, że ostatnia klęska misji lądownika Schiaparelli nie powinna przesądzać o tym, czy kontynuować rosyjsko-europejskie badania Marsa. Kolejna misja ExoMars ruszy w 2020 roku. Na Marsa dotrze w 2021 r. Będący jej częścią łazik ma być wyposażony w wiertło pozwalające szukać życia i jego śladów głęboko pod powierzchnią.
Jakiekolwiek opóźnienie w budowie sondy i łazika nie wchodzi w grę — zapewniał dyrektor agencji Jan Woerner. — Nie było łatwo, ale jesteśmy pewni powodzenia — mówił. Wcześniej dyrektor ESA zapewniał, że roztrzaskanie się lądownika Schiaparelli na Marsie nie jest katastrofą, bo to miał być tylko test.
Celem tego testu było przekonanie się, czy ESA potrafi wysłać sondę na Marsa i wylądować na jego powierzchni. Tego testu Europa nie zdała. I to po raz drugi, bo wcześniej podobny los spotkał brytyjską sondę Beagle 2. Jan Woerner zdołał jednak przekonać 22 przedstawicieli państw członkowskich ESA, że teraz na pewno się uda. Marsjańskie ambicje kosztują jednak znacznie więcej niż początkowo planowano, a wszystko bardzo się opóźnia. Stąd realne było zagrożenie, że pogrążona w kryzysie Europa porzuci najbardziej ambitną misję międzyplanetarną.
ESA zagwarantowała również finansowanie części prac na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej (ISS). Europejski udział (wyceniony teraz na 800 mln euro) ma sięgać co najmniej 2024 roku. Przy okazji zaproponowano również, aby jednym z kolejnych europejskich astronautów na stacji (poleci w 2019 r.) był Włoch Luca Parmitano. Włochy i Wielka Brytania dokładają najwięcej do nowej misji marsjańskiej.
- Zagwarantowanie finansowania dla ExoMars było prawdopodobnie najtrudniejszą częścią dyskusji, głównie z powodu kwoty, jaką trzeba dodatkowo wyasygnować — przyznaje prof. Roberto Battiston, szef Włoskiej Agencji Kosmicznej ASI. — Pokrywamy prawie 45 proc. ogólnych kosztów tej misji, co czyni z nas kraj szczególnie wrażliwy na zmiany wycen.