– Artyleria: katiusze, moździerze, armaty z okrętów – wszystko w nas strzelało. Była taka noc, że żona nie spała, tylko liczyła wybuchy. Co pięć minut przylatywał pocisk – mówi o dniach w kombinacie Azowstal jeden z jego pracowników, majster Ilia.
Zupa nic
W połowie kwietnia kombinat stał się ostatnim punktem ukraińskiego oporu w mieście. W podziemiach 11-hektarowej fabryki schronili się żołnierze pułku Azow, 36. brygady piechoty morskiej, policjanci z Mariupola, straż graniczna i ochotnicy, którzy dołączyli do obrońców w czasie wcześniejszych, półtoramiesięcznych walk w samym mieście.
– Azowcy to odważni chłopcy. Przychodzili i tylko pytali, czy nie jest potrzebna pomoc – wspomina Ilia.
Cywilni uchodźcy, którzy znaleźli się na terenie kombinatu, mieszkali w podziemiach poszczególnych wydziałów ogromnej fabryki. Dyrekcja wcześniej zgromadziła w piwnicach duże zapasy butelkowanej wody dla pracowników. Po rosyjskiej agresji w 2014 r. kazano też na wszelki wypadek napełnić wodą wszelkie zbiorniki.