Czytaj więcej
24 lutego 2022 roku Rosja rozpoczęła pełnowymiarową inwazję na Ukrainę. UE pracuje nad mechanizmem, który pozwoli przekazać w 2024 roku miliardy euro pomocy Ukrainie, gdyby Węgry zablokowały zmiany w budżecie UE.
O przyszłorocznych planach związanych z mobilizacją w Rosji nie wiemy nic. Gdy zapadnie decyzja Władimira Putina, światowa opinia publiczna dowie się o tym z depeszy rosyjskiej agencji TASS. Wojskowi tam nie dyskutują z kierownictwem politycznym, bo od stuleci w tym kraju cel uświęca środki. Obywatel rosyjski jest jedynie mrówką dźwigającą swój patyczek na budowie „wielkiego mocarstwa”. Inaczej jest nad Dnieprem. Cały świat już wie, że Ukraina po niespełna dwóch latach wojny potrzebuje kolejnych 500 tys. żołnierzy, ale nie bardzo widzi możliwość, jak ich zmobilizować i skąd na to wziąć pieniądze.
Zełenski szuka sposobów na przeprowadzenie mobilizacji
Liczbę tę podał niedawno podczas konferencji prasowej prezydent Wołodymyr Zełenski. Powiedział, że z taką prośbą wystąpili wojskowi. Nie ukrywał, że nie jest do tego przekonany i stwierdził, że „oczekuje konkretnych propozycji”. Co więcej, zdradził, że nie wie, skąd rząd chce wziąć na to pieniądze, bo mobilizacja kosztowałaby budżet 500 mld hrywien (równowartość 53 mld złotych). Sugerował, że miałoby to konsekwencje gospodarcze, bo na jednego walczącego żołnierza – jak wyliczał – musi pracować sześciu podatników.
Czytaj więcej
W ubiegłym tygodniu, w czasie konferencji prasowej prezydent Ukrainy mówił, że dowództwo ukraińskich sił zbrojnych domagało się objęcia nową falą mobilizacji na Ukrainie nawet 500 tys. osób. Na słowa te zareagował na swojej konferencji prasowej gen. Walerij Załużny, głównodowodzący ukraińskiej armii.
Na prezydenta Ukrainy presję wywierają sondaże, w których poparcie dla najważniejszych instytucji państwowych leci na łeb na szyję. Naciskają też krewni najdłużej walczących mężów, ojców i synów Ukrainy. I każdy nieprzemyślany krok w warunkach wojny i niezwykle trudnej sytuacji gospodarczej może wywołać poważne turbulencje.