Handlowe firmy zaopatrujące się w Azji robią już zakupy z myślą o świętach Bożego Narodzenia – donoszą zachodnie media, opisując reakcję sektora na niepewność wywołaną wojną o Ukrainę i kolejną falę koronawirusa w Chinach. 28 marca Państwo Środka ogłosiło lockdown w Szanghaju, ważnym porcie morskim. Obecnie dochodzą stamtąd rozbieżne informacje. Z jednej strony media informują o luzowaniu restrykcji dla mieszkańców. Z drugiej – o trwającej fali zachorowań.
Spytaliśmy polskie firmy notowane na giełdzie w Warszawie o to, czy zwiększyły zakupy w Azji oraz jak długo mogłyby prowadzić handel, gdyby porty w Chinach stanęły. – Wyciągając wnioski z okresu pandemii, kiedy rynek doświadczył przerwania ciągłości łańcuchów dostaw, na ten rok założyliśmy konieczność utrzymywania większego poziomu zapasów, aniżeli zwykli byliśmy to robić we wcześniejszych latach – przyznaje wiceprezes LPP Przemysław Lutkiewicz. Dodaje, że w ten sposób firma zadbała o bufor bezpieczeństwa.
– Przy założeniu nowych uwarunkowań można przyjąć, że obecny poziom zatowarowania magazynowego umożliwiłby nam prowadzenie sprzedaży nieprzerwanie przez około cztery miesiące – mówi Lutkiewicz.
Według niego nie widać na razie problemów z portami. – W tej chwili porty morskie w Chinach działają normalnie. Podobnie jest w przypadku magazynów konsolidacyjnych naszych przewoźników. Jedyne trudności obserwujemy w przypadku przewozu towarów od naszych dostawców do przewoźników w Szanghaju, a to za sprawą trwających tam ograniczeń w transporcie lokalnym. Niemniej radzimy sobie z tymi wyzwaniami poprzez przekierowywanie transportów do alternatywnych portów – informuje Lutkiewicz.
W podobnym tonie wypowiada się Adam Skrzypek, prezes Esotiq&Henderson. Spółki zmagają się z wyższymi kosztami transportu morskiego. Według Skrzypka ceny transportu z Azji są obecnie wyższe niż rok temu o około 40 proc.