Gdy spojrzymy na sprawę z dłuższej perspektywy, to nigdy nie jest tak, że wyciąga się nauki w pełni. W tej materii, czym innym jest świat analityków, badaczy, uczonych i wykładowców, a czym innym świat polityki – decydentów, którzy podejmują decyzje odnośnie do zasad funkcjonowania gospodarki oraz konstrukcji instrumentów ekonomicznych. Jeszcze co innego to przedsiębiorcy i inwestorzy, którzy mają inny horyzont czasowy i własne zadania mikroekonomiczne. Wszyscy przy tym jesteśmy uwikłani w sprzeczności celów gospodarczych i idei. Nie wszystkim chodzi o to samo, dlatego też wyciągają różne, niekiedy zaprzeczające sobie wnioski.
Niekiedy szybciej reaguje polityka i praktyka – bo musi – niż nauka i teoria; tej nie zawsze z pośpiechem po drodze. Na przykład w skali świata trzeba szybko rozstrzygać, jak rozdysponować skuteczną szczepionkę, gdy się pojawi. Kto powinien wpierw z niej skorzystać, jakie kraje, na jakich zasadach finansowania?
Czas na wyciąganie fundamentalnych wniosków nadszedł. Taką najważniejszą lekcją z obecnego chaosu – jak to określam, Jeszcze Większego Kryzysu, JWK, – jest imperatyw zredefiniowania celu gospodarowania. Od wielu lat mówię, że jesteśmy w popekabowskiej gospodarce, co wymaga popekabowskiej teorii ekonomii i opartych na nich popekabowskiej polityki wzrostu i strategii rozwoju. Kluczowa sprawa to nie dynamika, a równowaga, w dodatku rozumiana w sposób potrójnie zintegrowany: nie tylko ekonomicznie, lecz również ekologicznie i społecznie. Lekcja, którą trzeba wyciągnąć przy okazji pandemicznego nieszczęścia, to dalsze rewidowanie celów rozwoju. Trzeba odchodzić od wąskiego ujęcia maksymalizacji zysku z zaangażowanego kapitału w skali mikroekonomicznej oraz maksymalizacji tempa wzrostu gospodarczego mierzonego PKB w skali makroekonomicznej. Z tego punktu widzenia dokonuje się postęp, choć na dalece niezadowalającą skalę tak w teorii, jak i – zwłaszcza – w praktyce. Zarazem z czynionych obserwacji płyną smutne wiadomości. Otóż liczne kraje, zwłaszcza te na relatywnie niższym poziomie rozwoju, ponoszą większe koszty i doznają poważniejszych strat, niż ma to miejsce w odniesieniu do cofnięcia poziomu tradycyjnego PKB. Sytuacja na świecie jest pod tym względem bardzo zróżnicowania, a Polska wypada zupełnie nieźle.
Skoro PKB nie jest miarodajnym miernikiem, to jak mierzyć rozwój i jakość życia?
Od lat ONZ-owski Program Rozwoju UNDP szacuje Human Development Index, HDI, a od pewnego czasu koryguje go o skutki nierówności w podziale dochodów. Ciekawie ujęte wskaźniki zmian dobrobytu prezentuje OECD i Komisja Europejska, a także rozmaite organizacje pozarządowe. U nas na uczelni, w Akademii Leona Koźmińskiego, opracowany został kompleksowy, ujmujący rozwój dynamicznie, wskaźnik zrównoważonego rozwoju. Polski Instytut Ekonomiczny ogłosił właśnie swój wskaźnik odpowiedzialnego rozwoju poszerzony o ogląd sytuacji ekologicznej. Jest zatem wiele wskaźników, ale żaden nie przebił się dotychczas do pozycji dominującej. Co ciekawe, jedyny kraj, w którym od pokolenia polityka społeczno-gospodarcza konsekwentnie podporządkowana jest nie maksymalizacji tempa wzrostu PKB, a optymalizacji kompozytowego wskaźnika rozwoju, Gross National Happiness, GNH, to małe i niebogate królestwo Bhutanu.
Dyskusje w naturalny sposób toczyć muszą się na wielu płaszczyznach, nauk przeto płynie wiele. Od kwestii granic ekonomii do zakresu przenoszenia wielu form aktywności do sieci – z biur i zakładów pracy do internetu obsługiwanego z domu. Od skali uzasadnionych zmian w łańcuchach produkcyjno-podażowych do wykorzystywania sztucznej inteligencji w usługach medycznych. Pojawiają się też kontrowersje na polach tradycyjnych dyskusji, na przykład, co dalej z inflacją. Pieniędzy do gospodarki napłynęło mnóstwo, niektórzy straszą wielką inflacją, inni głoszą poglądy przeciwstawne, obawiając się deflacji. Co do Polski, to zgadzam się z prognozami rządu towarzyszącymi założeniom do budżetu państwa, które obecnie są w konsultacjach społecznych, że inflacja będzie niższa w kolejnym roku.