I nie chodzi tutaj o zniszczenia. Tylko o postrzeganie tego miasta jako mekki światowej turystyki.
Trzęsienie ziemi było 8 września. A Walne Zgromadzenie BŚ/MFW zaplanowano na 9-15 października. Zgłoszono na nie 15 tysięcy uczestników. Wszystkie miejsca w hotelach i miejscowych tradycyjnych pensjonatach – rijadach były wyprzedane. Sprzedawcy pamiątek, restauratorzy i taksówkarze w starej części miasta szykowali się na biznes stulecia. Nie mówiąc o tym, że ceny były odpowiednio podkręcone pod bogatych finansistów. Więc sama konferencja wypłoszyła zwyczajnych turystów.
Czytaj więcej
Szczyt klimatyczny w Dubaju zaliczył spektakularny zgrzyt, zanim jeszcze się zaczął: szejkowie z Emiratów chcieli w czasie szczytu negocjować nowe kontrakty na kopaliny. O ironio, na własne potrzeby państwa arabskie chętnie inwestują w OZE.
Być albo nie być
Ale to ostatecznie Kristalina Georgijewa — dyrektor generalna MFW i Ajay Banga, prezes Banku Światowego musieli zdecydować, czy doroczna konferencja odbędzie się w Waszyngtonie, czy jednak w Marrakeszu. Ich wysłannicy kursowali w tę i z powrotem między oboma miastami. Ostatecznie 23 września, w 15 dni po trzęsieniu ziemi obie instytucje wydały oświadczenie: „Opierając się na bardzo drobiazgowych analizach i po wyciągniętych wnioskach, zarządy MFW i BŚ we współpracy z władzami marokańskimi, zdecydowały się kontynuować przygotowania do dorocznej konferencji w Marrakeszu. W tym bardzo trudnym czasie wierzymy, że będzie to dowodem wsparcia międzynarodowej społeczności dla Marokańczyków, którzy po raz kolejny pokazali jak bardzo potrafią być odporni, kiedy przyjdzie im zmierzyć się z tragedią”.
Dla mieszkańców i biznesu w Marrakeszu było to jak być, albo nie być. Dostali pieczęć wiarygodności, a w świat poszedł sygnał: w Maroku jest bezpiecznie. Gdyby MFW i BŚ zdecydowały inaczej, turystyczny biznes w Marrakeszu, ale i w innych marokańskich miastach potrzebowałby długiego czasu, aby się podnieść. A przecież dopiero co odbudowywał się po pandemii.