Główna ekonomistka EBOR: Rosja od lat szykowała się do wojny

Unijne sankcje eksportowe na Rosję działają powoli. Kluczowe jest egzekwowanie limitów cenowych na ropę i gaz – mówi nam Beata Smarzyńska-Javorcik, główna ekonomistka EBOR.

Publikacja: 17.02.2023 03:00

Główna ekonomistka EBOR: Rosja od lat szykowała się do wojny

Foto: Bloomberg

Ile jeszcze Putin ma pieniędzy na prowadzenie wojny?

To zależy, czy zadziałają limity cenowe na ropę i gaz. MFW przewiduje dla Rosji w tym roku wzrost gospodarczy. Niewielki, ale jednak. Bo zakłada, że limity nie będą skuteczne i nie będzie wtórnych sankcji. W EBOR prognozujemy spadek o 3 proc., bo uważamy, że nawet jak limity nie zadziałają, to będą wtórne sankcje, czyli na kraje, które pomagają w obchodzeniu sankcji. A więc pytanie nie ile Putin ma pieniędzy, ale czy obetniemy mu możliwość zarabiania pieniędzy.

UE chwali się, że dziewięcioma dotychczasowymi pakietami sankcji bardzo zaszkodziła Rosji. Ale z tego, co pani mówi, liczą się tylko te ostatnie limity na ropę i gaz. Czy pozostałe sankcje nie pozbawiły Rosji możliwości finansowania machiny wojennej?

Sankcje działają, ale powoli. Wielu komentatorów oczekiwało, że sankcje spowodują kryzys finansowy w Rosji, ale tak się nie stało. Częściowo dlatego, że Rosja przygotowywała się do wojny od kilku lat poprzez zbudowanie bardzo stabilnych fundamentów makroekonomicznych, nawet kosztem wolniejszego wzrostu. W momencie, gdy sankcje wprowadzono, kompetentny zespół ekonomistów był w stanie ustabilizować gospodarkę.

Czytaj więcej

Rosjanie masowo przerzucają swoje pieniądze do Gruzji

To, że sankcje odcięły część eksportu z Zachodu, spowodowało, że więcej trzeba było produkować w Rosji. Wzrósł więc popyt na produkcję rosyjską i wzrosło zatrudnienie. Gdzie najbardziej widzimy skutki? Tam, gdzie dużo importowano komponentów. Tam produkcja spadła bardziej. Rosja ma odcięty dostęp do części technologii, również technologii i wiedzy przynoszonej przez firmy zagraniczne. Rosja straciła też trochę kapitału ludzkiego – wiele osób wyemigrowało. Ale to wszystko są czynniki, które przełożą się na niższy wzrost i produktywność w ciągu kilku lat, a nie doprowadzą do załamania gospodarczego dziś. Wreszcie widzimy, że – co prawda – UE zmniejszyła o połowę eksport do Rosji, ale Zachód teraz znacznie więcej eksportuje do krajów Kaukazu i Azji Środkowej. A tamte kraje podwoiły, czy nawet potroiły swój eksport do Rosji.

Uważa pani, że przez tamte kraje przechodzi ten zakazany eksport technologii?

Częściowo na pewno w ten sposób omija się sankcje. A częściowo po prostu firmom łatwiej handlować z Rosją nie bezpośrednio, nawet tymi towarami nieobjętymi sankcjami. Firmy niekoniecznie chcą się chwalić, że handlują z Rosją. Ponadto trudniej robić przelewy bezpośrednio z Rosją, łatwiej handlować przez pośrednika.

Czy wiadomo już, ile będzie kosztowała odbudowa Ukrainy?

W lecie 2022 r. Bank Światowy, Komisja Europejska i rząd Ukrainy oszacowali to na 350 mld dol. Oczywiście, od tego czasu nastąpiło więcej zniszczeń. Wiadomo, że trudno będzie te pieniądze znaleźć w kieszeniach rządowych instytucji międzynarodowych. Trzeba będzie zaangażować przedsiębiorstwa prywatne. Musimy się zastanowić, czy można sfinansować gwarancje dla inwestujących własne fundusze w proces odbudowy firm.

KE przewiduje, że UE poradzi sobie ze skutkami wojny lepiej, niż początkowo prognozowano. Jak szacuje EBOR?

Zeszły rok okazał się lepszy, niż myśleliśmy, ale ten rok wygląda gorzej, z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że choć ceny energii spadły, to ciągle są kilka razy wyższe niż w USA, a więc konkurencyjność gospodarki jest niższa. Z powodu inflacji mniejsza jest siła nabywcza zarobków, a przez to niższa konsumpcja. Nikt nie chce inwestować z uwagi na bliskość wojny. Dla Europy Środkowej i państw bałtyckich prognozujemy w sumie wzrost 0,6 proc., dla Polski nieco więcej 1 proc.

Czytaj więcej

Ukraina zajmuje majątek Deripaski, choć ten krytykuje rosyjską wojnę

Konkurencyjności unijnej gospodarki dodatkowo ma zaszkodzić amerykańska ustawa IRA, inicjująca program masowych subsydiów dla zielonej gospodarki. Niektóre kraje UE mówią, że to wielkie zagrożenie. Czy tak jest?

Ta ustawa ma kilka aspektów. Po pierwsze, pozytywne: bo USA włączają się do zielonej transformacji. Pozytywne jest też to, że poprzez bardzo duże subsydia stworzą grupę firm, w których interesie będzie kontynuowanie procesu.

Bardzo trudno będzie odwrócić proces zielonej transformacji, nawet gdy nowa administracja będzie mniej „zielona”. Z drugiej strony, IRA to policzek dla multilateralizmu, czyli dla WTO, bo ta ustawa wiele mówi o wymogu lokalnej zawartości, czego nie wolno robić według prawa WTO. Ona ignoruje globalizację, cały system obowiązujących do niedawna reguł międzynarodowych.

A znaczy dla Europy? Czy tak, jak argumentują przede wszystkim Francuzi i Niemcy, europejskie firmy będą tam masowo przenosić produkcję?

Część firm na pewno produkcję przeniesie, więc będzie mniej nowych miejsc pracy w UE. Ale to nie jest wystarczający argument, żeby reagować poluzowaniem reguł pomocy publicznej. Trzeba się zastanowić, czy w tych gałęziach przemysłu istnieje efekt skali i związana z tym zasada „kto pierwszy, ten lepszy”. Czyli kraj, który pierwszy na dużą skalę zacznie coś produkować, będzie najbardziej atrakcyjny i bardzo trudno będzie go innym dogonić. To jest sensowny argument w kontekście polityki przemysłowej Unii.

Drugi argument brzmi: jeśli przenoszona będzie produkcja, to pójdą za tym badania i rozwój, tam będą siedzieć naukowcy i wynalazcy. A badania i rozwój mają pozytywne efekty zewnętrzne. Wzrost produktywności w USA będzie przez to szybszy, naukowcy z różnych branż będą ze sobą rozmawiać, pojawią się tzw. efekty aglomeracyjne i przez to wzrost w USA będzie szybszy. To jest argument za tym, by zastanowić się, jak część produkcji zatrzymać w Europie. Ale to argument inny niż „oni nam kradną miejsca pracy”.

Niemcy i Francja przekonują, że chodzi nie tylko o IRA, ale w ogóle o osłabiony system multilateralny gwarantujący wolny handel – i fakt, że USA czy Chiny mnóstwo pieniędzy łożą na swoje firmy, więc Europa też powinna, by dotrzymać im kroku.

Trzeba by się przyjrzeć temu, co się dzieje w konkretnych gałęziach przemysłu. I policzyć, czy te subsydia zwrócą się w formie większego wzrostu produktywności. Bo z subsydiami łatwo przesadzić. Po drugie, nie wszystkie kraje w UE mają na tyle przestrzeni fiskalnej, żeby takie subsydia wprowadzić. I wreszcie, jeśli Europa zareaguje i będzie wojna na subsydia, to nastąpi eskalacja. Przybijemy jeszcze jeden gwóźdź do trumny globalizacji. Konkluzja zatem jest taka: skoro mamy reagować, to musimy ustalić powody. I zastanowić się, w jaki sposób to robić.

Jest jeszcze inna narracja: inwestujmy w firmy z Europy, by uniezależnić się od zagranicy z powodów geopolitycznych.

Panuje opinia, że cele geopolityczne warte są ponoszenia pewnych kosztów w postaci droższej produkcji. To odwracanie globalizacji zachodzi już od jakiegoś czasu. Wojna handlowa USA–Chiny zaczęła się za kadencji prezydenta Trumpa w 2017 r. Zmieniła się administracja, a cła pozostały. Jest Chips Act zakazujący eksportu pewnych technologii do Chin. W WTO nie działa mechanizm rozwiązywania konfliktów zablokowany za czasów Trumpa – i Biden tego nie odwrócił. Teraz w UE jest dyskutowana legislacja o łańcuchach dostaw, która przewiduje, że firmy powyżej pewnych obrotów i zatrudnienia będą zobowiązane do monitorowania swoich dostawców pod względem standardów pracy, ochrony środowiska, prania pieniędzy itp. Problem w tym, że firmy objęte legislacją nie będą w stanie wszystkich dostawców monitorować, bo mają ich np. 20 tys. Utną więc kontakty z dostawcami z krajów, gdzie instytucje są słabsze, a korupcja większa. Czyli generalnie rozwijających się, gdzie możliwość eksportu poprzez firmę zagraniczną jest motorem rozwoju. Musimy pamiętać, że taki dostawca produkuje też na rynek krajowy. I jak zmienia standardy, zapłaci za to i przestanie być opłacalny na rynku krajowym. Zatem będzie się to opłacało tylko dużym firmom, nastawionym na wyłącznie na eksport. Nagle globalizacja przestanie służyć krajom biedniejszym. Taka legislacja szlachetna w intencjach będzie negatywna dla globalizacji.

Beata Smarzyńska-Javorcik od 2019 r. jest główną ekonomistką Europejskiego Banku Odbudowy i Rozwoju. Studiowała na uniwersytetach Rochester i Yale. Przed EBOR pracowała w Banku Światowym. Jest też tzw. statutowym profesorem ekonomii (obecnie urlopowanym) na University of Oxford. To najwyższa ranga profesorska na tej uczeni, Smarzyńska-Javorcik jest w niej pierwszą kobietą. ∑

Ile jeszcze Putin ma pieniędzy na prowadzenie wojny?

To zależy, czy zadziałają limity cenowe na ropę i gaz. MFW przewiduje dla Rosji w tym roku wzrost gospodarczy. Niewielki, ale jednak. Bo zakłada, że limity nie będą skuteczne i nie będzie wtórnych sankcji. W EBOR prognozujemy spadek o 3 proc., bo uważamy, że nawet jak limity nie zadziałają, to będą wtórne sankcje, czyli na kraje, które pomagają w obchodzeniu sankcji. A więc pytanie nie ile Putin ma pieniędzy, ale czy obetniemy mu możliwość zarabiania pieniędzy.

Pozostało 93% artykułu
Gospodarka
Rosjanie rezygnują z obchodów Nowego Roku. Pieniądze pójdą na front
Gospodarka
Indeks wiarygodności ekonomicznej Polski. Jest źle, ale inni mają gorzej
Gospodarka
Margrethe Vestager, wiceprzewodnicząca KE: UE nie potrzebuje nowej polityki konkurencji
Gospodarka
Gospodarka Rosji jedzie na oparach. To oficjalne stanowisko Banku Rosji
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Gospodarka
Tusk podjął decyzję. Prezes GUS odwołany ze stanowiska