Niemiecka edukacja zawodowa długo była modelem do naśladowania. Dzięki niej Niemcy osiągali fenomenalną produktywność w wielu gałęziach gospodarki, zwłaszcza w rzemiośle i przemyśle. Dobrze wykształceni czeladnicy i mistrzowie byli wysoko cenieni nie tylko w Niemczech.
Jednak na tegorocznych targach kształcenia zawodowego „Startzeit” w Fürstenwalde kryzys tego modelu stał się tematem debat przedstawicieli zakładów, szkół, świata polityki i mediów. Na targach spotykają się przedstawiciele najważniejszych firm i instytucji Brandenburgii, które biorą udział w edukacji zawodowej.
Od szczytu w 1980 r., gdy w Niemczech zawodu uczyło się aż 1,72 mln osób, ich liczba spada z roku na rok. W 2021 r. w systemie edukacji zawodowej było już tylko 1,26 mln osób, ponad jedna trzecia mniej. Tego nie można wytłumaczyć tylko demografią, bo w Niemczech dzięki imigracji mieszka wielu młodych ludzi. Niedawno po raz pierwszy w historii liczba mieszkańców kraju sięgnęła 84 mln.
Problem w tym, że zamiast uczyć się zawodu, młodzi Niemcy wolą studiować. – Nikt już nie chce brudzić sobie rąk przy pracy. Wolą siedzieć w czystym biurze przy biurku – mówi młody czeladnik ślusarski. Nie potrafi ukryć przygnębienia. To nie są jego pierwsze targi. Szef wysyła go na nie regularnie, by przyciągnąć kandydatów. Z własnej inicjatywy czeladnik wywiesił tabele z kwotami, które przysługują uczniom zawodu. To ponad 1000 euro miesięcznie już po pierwszym roku nauki w zakładzie i szkole zawodowej.
Młody ślusarz mówi jednak, że to wszystko na nic, bo nawet gdy godzinami rozmawia z uczniami, to oni w końcu i tak idą dalej i szukają ofert uczelni z mieszaną edukacją akademicką i zawodową.