„Rzeczpospolita”: „Chcę znów mieć niedosytu smak” – patrząc na słowa z pani utworu „Ile jeszcze”, pojawia się odpowiedź dlaczego jest pani i aktorką i wokalistką?
Maria Niklińska: Teksty były, są i będą dla mnie zawsze bardzo ważne. To prawda, lubię niedosyt. Lubię też mieć też ciekawość w sobie i czuć potrzebę do działania. Natomiast wracając do pytania, myślę, że te dwie dziedziny się ze sobą przenikają i uzupełniają. Dzięki pracy nad nową rolą, jestem później lepszą wokalistką i na odwrót. Scena to jest mój dom, czy jestem na deskach teatru, czy w czasie koncertu. Emocje są takie same.
Świat filmu czy muzyki jest bliższy dla Marii Niklińskiej?
Trudno wybrać, ponieważ te dwa światy są dla mnie jak dwoje własnych dzieci i teraz pojawia się wybór, które bardziej kochamy… Dlatego uważam, że nie można odpowiedzieć jednoznacznie. Jeżeli użyjemy słowo „bliższy” w kategorii tego, na co poświęcam czas, to ostatnio było to aktorstwo i praca nad naszym nowym spektaklem teatralnym ("Berek 2 czyli upiór w moherze"), a w tej chwili będzie to muzyka, gdyż planuję wydać następnym album. Tym razem część z utworów, jakie się tam znalazły, będzie w języku angielskim, co oznacza następne wyzwanie, przed którym stanę. W nowym albumie jestem autorką tekstów, ale również współautorką muzyki. Do tej współpracy zaprosiłam różnych producentów. Nowy singiel "Make it" pisaliśmy i nagrywaliśmy w Szwecji, ale pomysł na tekst zrodził się z podróży, na jakich miałam okazję być w przeciągu kilku ostatnich lat.
„U przyjaciół wszystko jest wspólne” – mawiał Pitagoras. Hasłem „przyjaciel” można obdarować świat filmu i muzyki?