Long jest Wietnamczykiem, szefem kuchni w osiedlowej knajpce. Po śmierci żony-Polki samotnie wychowuje córkę. Dziewczynka dorasta na pograniczu kultury wietnamskiej i polskiej, ale choć ma rysy ojca, chce się zasymilować w środowisku rówieśników. W drodze do szkoły wkłada dżinsy, wyrzuca ze śniadaniówki tradycyjne potrawy przygotowane przez ojca. I mówi mu wprost: „Żyjemy w Europie!”.
Azja, czyli sushi
Spokojny, małomówny Long musi się z tym zmierzyć. Bardzo delikatnie, bo Maja wciąż przeżywa największą traumę jej życia: stratę matki. Long ma też i inne problemy. Zaprzyjaźniony z nim właściciel bistra postanawia na stare lata wrócić do ojczyzny.
Nowy inwestor jest zaś nastawiony wyłącznie na zysk. Przebiera kelnerki w tradycyjne stroje, ale przestaje zwracać uwagę na autentyczność orientalnych smaków. I zamiast wietnamskiej zupy pho każe przygotowywać sushi. Dla niego to jest smak Azji, a zysk – znacznie większy.
A przecież nikt nie potrafi tak jak Long ugotować pho, wkładając w jej przygotowywanie nie tylko kulinarny kunszt, lecz również całą swoją tęsknotę za ojczystym krajem. Zwłaszcza że powrót starego przyjaciela do Wietnamu zmusza Longa do zadania sobie pytań o własne miejsce na świecie.
„Smak pho” Mariko Bobrik to film o niełatwym procesie asymilacji w obcym świecie, związkach z własną kulturą, poszukiwaniu tożsamości. Ale też o relacjach między ojcem i dorastającą córką, o bliskości, samotności, związkach między ludźmi. A do tego reżyserka proponuje jeszcze ciekawy wgląd w życie społeczności wietnamskiej w Polsce. Licznej, bo ocenianej na ok. 30–40 tys. osób. I bardzo zróżnicowanej, bo pierwsi Wietnamczycy przyjeżdżali nad Wisłę na studia jeszcze w latach 60. Ci, którzy zostali, pozakładali rodziny, dziś można już mówić o drugiej, a nawet trzeciej generacji wietnamskich emigrantów. Są grupą pracowitą, dobrze zorganizowaną, wydają własne gazety, tworzą stowarzyszenia.