„Beetlejuice. Beetlejuice” Tima Burtona to wymarzony film otwarcia wielkiego festiwalu. Kultowy tytuł, wyśmienici aktorzy, sławny reżyser. Teoretycznie trudno byłoby wymyślić coś atrakcyjniejszego. I oczywiście kompletny odlot.
– Granice tego, co uważa się za rzeczywistość, są dla mnie dość niejasne Przeciwstawienie realności i fantazji w moim przypadku też nie ma racji bytu. Ja po prostu nie potrafię robić „normalnych” filmów – mówi Burton.
Przyjechał do Wenecji ze swoimi gwiazdami: Michaelem Keatonem, Winoną Ryder, Moniką Bellucci, Willemem Dafoe, Catherine O’Harą i tą najmłodszą, która gra także w jego serialu „Wednesday” – Jenną Ortegą. Dziwak z wiecznie zmierzwioną, choć teraz już przerzedzoną czupryną. Facet, który kocha kino i zapełnia ekran odjechanymi postaciami, tworząc swoje własne światy. Tim Burton wciąż jest 64-letnim dzieckiem o nieokiełznanej fantazji.
Pierwszą część, „Sok z żuka”, Burton nakręcił w 1988 roku. Miał za sobą niezbyt udaną praktykę u Disneya i przebój zrobiony dla Warnera – „Wielką przygodę Pee-Wee Hermana”, gdzie poczuł się na planie jak ryba w wodzie. Bo kto mógłby lepiej opowiedzieć o losach dorosłego faceta, który żyje w infantylnym świecie ośmiolatka?