Jego debiut, zrealizowany w 1992 roku nosił tytuł „Śmierć neapolitańskiego matematyka”. Mario Martone opowiadał o siedmiu ostatnich dniach w życiu naukowca, który popełnił samobójstwo. Potem podobne motywy i rodzinne miasto wracały w jego kolejnych filmach. W 1995 roku w „Natarczywej miłości” ze swoją przeszłością rozliczała się kobieta, która przyjechała do Neapolu na pogrzeb matki. Próbując zrozumieć coś z jej życia i samobójczej śmierci, cofała się myślami aż do swojego dzieciństwa.
Teraz, po blisko dwudziestu latach podobne rozliczenia z własną przeszłością pojawiają się w „Nostalgii”. Bohater filmu, Felice, też wraca do miasta swojej młodości. Wyjechał z niego przed czterdziestoma laty. Mieszka z rodziną w Kairze, jest dobrze prosperującym biznesmenem. Do Neapolu ściąga go informacja o pogarszającym się stanie zdrowia matki. Martone w delikatny sposób pokazuje miłość odchodzącej kobiety do syna, ale też uczucie do matki, jakie przetrwało w Felice. Przez lata mieli kontakt tylko listowny, bo nawet telefon, który jej posłał „zepsuł się”. A on nie chciał, a może nie mógł wracać do Neapolu, teraz na tę podróż namówiła go żona. Mężczyzna odkrywa starość matki – niedołężność, samotność, zaniedbanie. I chce jej podarować kilka pięknych, ostatnich dni.
Jednak spędzony w Neapolu czas należy nie tylko do rodziny. Felice chodzi ulicami niebezpiecznej, rządzonej przez gangi dzielnicy Sanita. Szuka swojego kompana z dzieciństwa. Oreste został szefem gangu. Jego klan jest najgorszy ze wszystkich. Specjalizuje się w narkotykach, haraczach, lichwie, prostytucji, paserstwie. To ten gang kiedyś „odkupił” od jego matki mieszkanie, sprowadzając ją do ciemnej klitki na parterze w tym samym domu. W Sanita wracają do Felice wspomnienia, także te wypierane z pamięci. I powód, dla którego kiedyś, jako młody chłopak, wyjechał z Neapolu. Ze świata, który przez te wszystkie lata tak naprawdę nie zmienił się.
„Zobaczyć Neapol i umrzeć” — wzdychał Goethe. To miasto pełne kontrastów, równie piękne co groźne, zawsze było inspiracją dla artystów. Dziś ma też całą grupę zakochanych w nim filmowców. Jedną z jego bogiń stała się Sofia Loren, która urodziła się w Rzymie, ale dzieciństwo i wczesną młodość spędziła na przedmieściach Neapolu, do dzisiaj mówi w tamtejszym dialekcie, a w wywiadzie udzielonym amerykańskiej telewizji powiedziała kiedyś: „Nie jestem Włoszką, jestem Neapolitanką”. Tutaj też w 1960 roku, u boku Clarka Gable’a zagrała w amerykańskim filmie „Zaczęło się w Neapolu”. Neapol zwiedzał razem ze swoimi wypalonymi bohaterami Roberto Rossellini w „Podróży do Włoch”, inne oblicze miasta pokazywał w „Czarnej duszy”.