Na zaproszenie Władimira Putina do Petersburga przyjechali we wtorek przywódcy krajów Wspólnoty Niepodległych Państw (WNP), która trzy dekady temu powstała na gruzach Związku Radzieckiego. Ukraina od dawna nie bierze udziału w takich spotkaniach, podobnie jak Gruzja. Nie było też prezydent Mołdawii Mai Sandu. Do północnej stolicy Rosji przybyli przywódcy Azerbejdżanu, Kazachstanu, Armenii, Białorusi, Kirgizji, Tadżykistanu, Uzbekistanu i Turkmenistanu. Do mediów przedostał się jedynie krótki fragment wystąpienia szefowej rosyjskiego sanepidu, która pochwaliła skuteczność rosyjskich szczepionek. Nie po to dziewięciu przywódców, w tym 81-letni były prezydent Kazachtanu Nursułtan Nazarbajew, udali się do Rosji.
– Chodzi o wymianę opinii na temat obecnej sytuacji w regionie, wokół Ukrainy i działań partnerów zachodnich – zdradzał w rosyjskich mediach Konstantin Zatulin, wiceprzewodniczącym komisji ds. WNP w Dumie. A postawione przez Rosję ultimatum Zachodowi bezpośrednio dotyczy tych krajów, gdyż zamyka im nawet hipotetyczną drogę do NATO.
Poza Łukaszenką żaden z przywódców WNP nie stanął po stronie Rosji. Przynajmniej nie zrobił tego publicznie
– Dla Rosji ważna jest solidarność, nawet w słowach. Taką solidarność można sprzedać rosyjskiej opinii publicznej, że nie jesteśmy osamotnieni w konfrontacji z Zachodem – mówił cytowany przez portal bfm.ru Gieorgij Bowt, politolog i redaktor czasopisma „Russkij Mir”.
Ale jak na razie Rosjanom nie ma czego sprzedać. Władze krajów WNP (poza Mińskiem) nie stają ani po stronie Rosji, ani NATO. I to mimo że niektóre z państw reprezentowanych w Petersburgu są sojusznikami militarnymi Rosji w ramach Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym (ODKB). Oprócz Białorusi i Rosji są w nim Armenia, Kirgizja, Tadżykistan i Kazachstan. A przecież rzecznik Kremla Dmitrij Pieskow wprost mówi, że dla Rosji jest to „sprawa życia i śmierci”.