Uczynienie z budżetu instrumentu ożywienia gospodarki to próba znalezienia kompromisu między dwoma obozami, których skrajnymi reprezentantami są Włochy i Holandia. Z jednej strony Południe Europy, które uważa, że wywołany pandemią kryzys gospodarczy wymaga rewolucji w finansowaniu UE i wprowadzenia wspólnego długu. Premier Giuseppe Conte optuje za koronaobligacjami, honorowo odrzucając inne proponowane formy pomocy, jak np. kredyt z Europejskiego Mechanizmu Stabilności. Początkowo twardo za nim stojące Hiszpania i Francja są teraz mniej radykalne. Paryż zaproponował finansowany co prawda wspólnymi obligacjami, ale jednak ograniczony w czasie i kwocie fundusz na odbudowę gospodarki. Mówił o tym w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" francuski minister finansów. – Fundusz może być poza budżetem lub też w jego ramach – stwierdził Le Maire. To już krok w kierunku drugiego obozu, czyli Północy, którego najbardziej skrajnym wyrazicielem jest Holandia od początku zdecydowanie przeciwna jakimkolwiek formom wspólnego zadłużenia. Inne państwa Północy, jak Niemcy, Dania, Szwecja czy Austria, chętnie kryją się za jej plecami. Gotowe są natomiast zgodzić się, by z kryzysem walczyć tradycyjnymi metodami, czyli unijnym budżetem.
Ale jaki to będzie budżet? Ostatnia propozycja starego projektu budżetu w lutym mówiła o 1,069 proc. dochodu narodowego brutto. Wiadomo, że po pandemii potrzeby UE będą znacznie większe, ale nie wiadomo, czy wzrośnie gotowość do zwiększania składek przez zwolenników oszczędności, którzy są jednocześnie największymi płatnikami netto. – Musimy ustalić, o jakiej sumie mówimy. Nie ma sensu mówić o procentach DNB, bo on pójdzie dramatycznie w dół. Pytanie, ile będzie pieniędzy w liczbach bezwzględnych – powiedziała Ferreira. Według niej nie powinno się dokonywać kompletnej rewolucji. – Nie wyobrażam sobie, żeby zniszczyć wszystko, co przygotowaliśmy już do 2018 roku, również w negocjacjach z Parlamentem Europejskim. Trzeba poprawić to co niezbędne – uważa Ferreira. Według niej polityka spójności, czyli wspierania regionów i wyrównywania różnic w rozwoju gospodarczym między nimi, musi zachować swoje centralne miejsce w unijnym budżecie.
Politycy, mówiąc o sumach potrzebnych na wyjście z kryzysu, wspominają najczęściej kwotę biliona euro. Mniej więcej tyle UE planowała wydać w latach 2021–2027 na wszystkie wspólne cele, z których część może być tożsama z odbudową gospodarki, ale część nie. Na te dodatkowe cele trzeba by albo od razu zwiększyć składkę państw członkowskich – czego obawiają się państwa oszczędne – albo wprowadzić wspólne unijne dochody własne – nad czym zastanawia się KE – jak np. opłata od plastiku, czy dochody z handlu emisjami CO2. Na to nie było wcześniej zgody, ale teraz sytuacja się zmieniła. Wreszcie można wprowadzić czasowo w budżecie instrument dłużny, czyli niepraktykowaną do tej pory możliwość zaciągnięcia długu pod gwarancje wszystkich państw UE. Na razie jednak sytuacja jeszcze nie dojrzała do radykalnych rozwiązań. Według nieoficjalnych wypowiedzi unijnych dyplomatów być może trzeba będzie poczekać do czerwca.