W Brukseli przyspieszyło w sprawach finansowych. Jeszcze kilka tygodni temu nie wykluczano, że porozumienie w sprawie budżetu UE na lata 2021–2027 może zapaść dopiero w drugiej połowie roku. Jednak Charles Michel, nowy przewodniczący Rady Europejskiej (po Donaldzie Tusku), podszedł do sprawy ambitnie i chce mieć sukces jak najszybciej. Zwołał właśnie nadzwyczajny szczyt UE na 20 lutego. – Jest ogromna szansa, że sprawa zostanie zamknięta w czasie tego jednego szczytu. Jak będzie trzeba, to Michel będzie trzymał przywódców w Brukseli dwa–trzy dni – mówi „Rzeczpospolitej" dobrze poinformowana osoba zaangażowana w budżetowe negocjacje.
Na stole jest projekt Komisji Europejskiej sprzed 20 miesięcy, który na nową siedmiolatkę przewiduje wydatki na poziomie 1279 mld euro, czyli 1,11 proc. dochodu narodowego brutto (DNB). To mniej niż w okresie 2014–2020, ale i tak każde państwo będzie musiało zapłacić do budżetu relatywnie więcej, bo z UE wychodzi jeden z największych płatników netto – Wielka Brytania.
Projekt KE przewiduje dla Polski radykalne cięcie funduszy z polityki spójności o 19 mld euro w porównaniu z okresem 2014–2020. Polska zapowiadała, że się z tym nie zgodzi, ale widać, że wynik negocjacji może być dla nas nawet gorszy.
– Stawiam na ostateczny wynik na poziomie 1,08 proc. DNB – mówi nam dobrze zorientowany rozmówca. To byłby kompromis między tymi, którzy – jak Polska – chcą więcej pieniędzy w szczególności na politykę spójności, a tymi, którzy – jak Niemcy, Austria, Holandia, Szwecja czy Dania – zabiegają o dalsze cięcia. – Kraje muszą do sprawy podejść poważnie i niektóre już to robią. Niemcy i Francja zrozumiały presję czasu i są gotowe do porozumienia – ocenia unijny urzędnik. Według niego Holandia zrobi tak jak Niemcy, a Austria – po powstaniu nowego rządu z udziałem Zielonych – też jest bardziej skłonna do rezygnacji z postulatu głębokich cięć w wydatkach. – Najbardziej radykalne są Dania i Szwecja, ale one też muszą szybo zrozumieć, że postulowany przez nich budżet zaledwie 1 proc. DNB nie ma szans na realizację – ocenia nasz rozmówca. Z kolei na tych, którzy chcą większego budżetu na politykę spójności, działa koronny argument niebezpieczeństw związanych z brakiem budżetu. Gdy go nie ma, w praktyce finansowana jest administracja i polityka rolna, ale polityka spójności zamiera.