Do piątku Główny Instytut Górnictwa ma przygotować analizę tego, czy zatwierdzone we wrześniu przez przedstawicieli rządu i górnicze związki zawodowe daty zamykania poszczególnych kopalń węgla energetycznego są realne. Według naszych rozmówców w świetle nowej polityki energetycznej państwa do 2040 r. i rosnących w szybkim tempie kosztów emisji CO2 utrzymanie węglowego biznesu aż do 2049 r. będzie szalenie trudne. Kolejna tura górniczych negocjacji ruszy w przyszłym tygodniu.
Spore zaskoczenie
Przyjęcie przez rząd strategii energetycznej przed zakończeniem rozmów o przyszłości górnictwa i podpisaniem tzw. umowy społecznej zaniepokoiło górniczych związkowców. Wciąż są jednak przekonani, że najważniejsze ustalenia wynikające z przyszłej umowy zostaną uwzględnione w krajowej strategii. – Takie zapewnienie dostaliśmy od wiceministrów. Mam nadzieję, że prace przy umowie społecznej przyspieszą i uda się ją podpisać do końca lutego. A wtedy powiemy rządowi: sprawdzam – kwituje Bogusław Hutek, przewodniczący górniczej Solidarności.
Z naszych źródeł w branży górniczej słyszymy jednak, że związkowcy są obecnie na straconej pozycji, a jakakolwiek umowa społeczna i tak zostanie później zweryfikowana przez rynek. – Ustalić coś na pewno można co najwyżej do 2030 r. Później wiele zależeć będzie od tego, jak będzie wyglądał rynek energii – mówi jeden z naszych rozmówców. Problem w tym, że związkowcy chcą twardych deklaracji co do tego, jak długo będą działać poszczególne kopalnie.
A póki co przewidywania dla produkcji energii z węgla nie są optymistyczne. W styczniu ceny uprawnień do emisji CO2 na rynku spotowym przebiły rekordowe 34 euro/t. Szybki wzrost kosztów emisji oznacza szybszą ścieżkę odchodzenia od węgla – krajowa strategia zakłada w takim scenariuszu, że udział węgla w miksie energetycznym w 2030 r. spadnie do 37 proc., a w 2040 r. – do 11 proc. Dziś przekracza 70 proc.