Rząd chce rzucić Poczcie Polskiej (PP) koło ratunkowe. Jak ustaliliśmy, pojawił się pomysł, by poprawić jej kondycję poprzez zniesienie limitów cenowych (tzw. price cap) w usługach powszechnych. To otworzyłoby drogę do podwyżek m.in. cen listów, poprawiając rentowność operatora wyznaczonego.
Czytaj także: Związki idą na wojnę z zarządem Poczty Polskiej
Na razie ta funkcja, którą sprawuje PP (obliguje do świadczenia usług we wszystkich częściach kraju przez pięć dni w tygodniu i utrzymywanie szerokiej sieci placówek), to dla państwowej spółki kula u nogi. Tylko w ub.r. straty z tego tytułu sięgnęły niemal 0,5 mld zł. A to więcej, niż pocztowcy pozyskali od rządu w ramach tarczy antykryzysowej 4.0 (ok. 420 mln zł).
Dodatkowo na skutek spadku popytu na listy i słabszych wyników w segmencie KEP (kurier, ekspres, paczka) PP zakończyła 2020 r. na minusie. A problemów firma ma więcej. Chodzi o utrzymywanie na topniejącym rynku tradycyjnej korespondencji ok. 20 tys. listonoszy i ponad 50 tys. innych pracowników. W efekcie płace to blisko 70 proc. kosztów spółki. Dlatego PP chce zwalniać pracowników, inaczej trudno będzie o zaplanowane w czteroletniej strategii inwestycje warte 1,2 mld zł. Pojawia się jednak widmo strajków. Eksperci sądzą, że w tej sytuacji wsparcie państwa to jedyny ratunek.