Czas się zamykać
Część hoteli chce zamykać działalność operacyjną. Nie ma sensu trzymać kucharza, kelnera, barmana, recepcjonisty tylko po to, by przyjąć trzech–czterech gości w ciągu doby. Upadły nadzieje na długi listopadowy weekend. Hotele w atrakcyjnych miejscowościach wypoczynkowych, które jeszcze tydzień wcześniej miały po kilkadziesiąt rezerwacji, zostały z niczym. Niektóre hotele sieciowe w miastach nie otworzyły się jeszcze z poprzedniego lockdownu. Np. w Warszawie jedna z sieci mająca trzy hotele uruchomiła po pierwszej fali pandemii tylko jeden. Hotelarzy już rozłożyła na łopatki wcześniejsza decyzja o zamknięciu restauracji.
– Już wtedy zamknęłam hotel, bo dla mnie zamknięcie gastronomii dla gości zewnętrznych w praktyce oznacza lockdown – mówi Elizabeth von Küster, właścicielka pałacowego hotelu w Łomnicy na Dolnym Śląsku. Działalność tylko dla gości biznesowych byłaby nieopłacalna. – Serwowane obiady czy kolacje dla kilku gości byłyby dla nas bardzo kosztowne – podkreśla von Küster.
Perspektywy są fatalne, zwłaszcza wobec spodziewanego rychłego ogłoszenia pełnego lockdownu. Szacuje się, że miesiąc zamknięcia hoteli (jest ich ok. 2,7 tys.) kosztuje branżę blisko miliard złotych utraconych przychodów. W badaniu IGHP 80 proc. hoteli nie przewiduje osiągnięcia zysku z działalności operacyjnej wcześniej niż na koniec 2021 r. Natomiast 97 proc. prognozuje powrót do przychodów z lat 2018–2019 nie wcześniej niż w roku 2022.
– Robię wszystko, by nie zbankrutować, żeby utrzymać firmę i nie zwalniać ludzi – deklaruje Tadeusz Gołębiewski, właściciel sieci hoteli Gołębiewski. Zdecydował się wstrzymać remonty, działania przy budowie nowego hotelu w Pobierowie ograniczył do niezbędnego minimum. Kredyty otrzymane na tę inwestycję przekierował na działalność pozostałych hoteli. Przyznaje, że ratują go pieniądze zebrane w sezonie letnim, który – jak na obecne warunki – okazał się niezły. Takiej poduszki finansowej nie mają jednak te hotele, które na turystach nie zarobiły, np. miejskie, przy tym brak im źródeł finansowania w postaci kredytów bankowych. – Na banki nie można już liczyć. Branża jest w słabej kondycji, więc nie chcą już udzielać kredytów – uważa Gołębiewski.
Niezbędna jest pomoc
Hotelarze od ośmiu miesięcy walczą o pakiet pomocowy, ale dotychczasowe pieniądze nie rozwiązały problemów. Nie pomógł bon turystyczny, który stworzył marginalny popyt na tanie usługi wypoczynkowe w małych obiektach. Potrzebna jest więc tania pomoc, która pozwoli funkcjonować w dłuższej perspektywie. – To branża, która nie może działać z dnia na dzień. Jest mocno powiązana z innymi – turystyką, branżą eventową i konferencyjną, a załamanie w jednej powoduje efekt domina – stwierdza Witold Ignatowski z sieci hotelowej Hotele DeSilva.
Jak twierdzi Ireneusz Węgłowski, prezes IGHP, plany wsparcia ogłoszone w ub. tygodniu przez premiera Mateusza Morawieckiego oraz informacje przekazane podczas piątkowego spotkania przedstawicieli Ministerstwa Rozwoju z reprezentacją branż hotelowej, gastronomicznej, fitness i eventową są w dużej mierze zgodne z postulatami hotelarzy. Ale brakuje jeszcze szczegółów. Nie dogadano się też w ważnej sprawie: – Będą pewne środki pomocowe, np. zapowiedź umorzenia wcześniej wziętych subwencji w ramach tarczy PFR czy zwolnienie ze składek ZUS w listopadzie. Jednak nie ma planów powołania wspólnej grupy roboczej, która zajęłaby się szczegółami dzielenia pomocy – podkreśla Węgłowski.