– U nas każdy powinien mieć w domu spakowaną walizkę z najważniejszymi rzeczami na wypadek ewakuacji. Są też szkolenia, jak zachować się w razie wojny. Uczą na nich strzelać – mówi pani Natalia, Ukrainka mieszkająca w Polsce. Mimo to jej córka, prowadząca z mężem sklep, z Ukrainy wyjeżdżać nie zamierza. W to, że będzie wojna albo że dotknie ją osobiście – nie wierzy.
Podobnie, jak wynika z rozmów z analitykami z biur maklerskich, myślą polscy przedsiębiorcy prowadzący biznes za wschodnią granicą.
Akcje firm giełdowych, do których należą sieci sklepów z odzieżą i obuwiem znane także na Ukrainie, w tym roku potaniały, ale zdaniem analityków ich poziomy nie zwiastują prawdziwej wojny.
Za wschodnią granicą sporą część biznesu ma LPP, właściciel takich marek, jak Reserved czy Sinsay. W III kw. ub.r. kraje byłego ZSRR przyniosły grupie ponad 1 mld zł przychodu i – według analityków – tam wypracowywane jest około 40 proc. zysku grupy. A jednak walory LPP potaniały od początku roku tylko o 11 proc. i wszystkie są warte na giełdzie nadal prawie 30 mld zł. W poniedziałek kurs zleciał o ponad 5 proc. Zdaniem Sylwii Jaśkiewicz z Domu Maklerskiego BOŚ spadki te w całości można przypisać właśnie obawom o skutki konfliktu zbrojnego między Rosją a Ukrainą. Te obawy nie są jednak duże. – Inwestorzy nie wierzą w wojnę – mówi Tomasz Sokołowski, analityk Biura Maklerskiego Santander. Podobnie sądzi Łukasz Wachełka, wicedyrektor działu analiz w Wood & Company.