Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej nakazał zamknięcie kopalni w Turowie. Rząd nie chce o tym słyszeć. Tymczasem kara za niezastosowanie się do zalecenia TSUE to pół mln euro dziennie. Licznik bije. Negocjacje z Czechami utknęły w martwym punkcie. Czy jednak stać nas na zamknięcie kopalni w Turowie i w konsekwencji także działającej tam elektrowni?
Biorąc pod uwagę mocne uzależnienie od paliw kopalnych w zakresie produkcji energii elektrycznej, nie możemy sobie na to pozwolić. I to nie tylko z troski o bezpieczeństwo energetyczne Polski, ale w ogóle Europy.
To dlatego, że jest to dosyć silna instalacja. Wyobraźmy sobie, że wyłączamy elektrownię Turów i w tym samym czasie mamy jakikolwiek inny incydent, awarię techniczną, u nas albo przy naszej granicy – w Czechach czy w Niemczech.
Nie tak dawno mieliśmy awarię w Bełchatowie. Skutki takich skumulowanych dwóch zdarzeń to byłby problem nie tylko dla krajowego systemu elektroenergetycznego – byłyby też odczuwalne w naszych krajach sąsiedzkich. Wyłączenie tej mocy zmniejszyłoby samowystarczalność energetyczną Polski, co mogłoby doprowadzić do konieczności zwiększenia importu energii elektrycznej. Żaden kraj w Europie nie chce tego nadmiernie robić. Nikt nie chce opierać swojego bezpieczeństwa elektroenergetycznego o potencjał państwa sąsiedniego. Tym bardziej że zdarzają się sytuacje, gdy w trudnym momencie sąsiad jednak nie pomaga. Tak było na początku pandemii w jednym z państw skandynawskich, gdy w pewnym momencie nie działały elektrownie wiatrowe. Wyobraźmy sobie, że w czasie walki z covidem z tego powodu brakuje prądu na przykład w szpitalach. To może prowadzić do utraty konkurencyjności gospodarki, ale też do tragedii, do śmierci wielu obywateli. Dlatego tak ważne jest własne bezpieczeństwo energetyczne.