Odbiorcy tych komponentów przyznają, że w niektórych przypadkach sami są sobie winni, bo kiedy uderzyła pandemia COVID-19, rezygnowali z dostaw, bo spadały zamówienia, a pracują w systemie just-in-time. Potem jeszcze spłonęła fabryka produkująca półprzewodniki w Japonii, spowolnił transport tych komponentów z Azji, zwłaszcza z Tajwanu, a Chiny wykupowały wszystkie możliwe dostawy. Firmy z tego kraju w 2020 roku wydały na półprzewodniki 350 mld dolarów, czyli więcej, niż na import ropy naftowej – ujawnił „Businessweek". Same produkują podobne komponenty. Ale tylko „podobne", bo nie mają dostępu do najnowocześniejszych zachodnich technologii.
Szefowie europejskich firm importujących półprzewodniki twierdzą, że nie ma sensu budowania zakładów produkujących półprzewodniki bliżej, bo sytuacja się unormuje. Tyle że tak samo było wcześniej z bateriami do samochodów elektrycznych i jednak teraz powstają jedna za drugą. Czy sytuacja się powtórzy?
Czytaj także: Dramat z czipami. Pandemia, sankcje i… wielka pomyłka
Są miliardy, jest poparcie
Chińczycy już teraz zdecydowali się na produkcję, która pozwoliłaby im konkurować z dostawcami takimi jak Intel, Samsung, czy TSMC. Sama decyzja jednak nie oznacza, że stanie się to szybko, w tempie do jakiego Chińczycy przyzwyczaili świat. Dostępność technologii jest nadal utrudniona a zarządzają nią głównie firmy amerykańskie. To właśnie dlatego podczas administracji Donalda Trumpa Huawei Technologies Co. miał taki kłopot z produkcją smartfonów, bo Amerykanie wstrzymali dostawy półprzewodników.
To bardzo zabolało. I to do tego stopnia, że chińskie władze uznały produkcję własnych przewodników za sprawę kluczową. — Dla nas innowacje technologiczne, to nie kwestia przyszłego wzrostu. To sprawa przeżycia — przyznał na spotkaniu z naukowcami chiński wicepremier Liu He . To jego właśnie prezydent Xi Jinping zrobił odpowiedzialnym za wyjście z półprzewodnikowego kryzysu.