Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi oczywiście o pieniądze – tak w największym skrócie można podsumować ideę stworzenia piłkarskiej Superligi. Wzniosłe hasła, które nadają tożsamość klubom piłkarskim i z którymi identyfikują się kibice w obliczu miliardowych kwot, jakie mogą zainkasować największe kluby, schodzą na dalszy plan.
Od lat w piłce nożnej obowiązuje zasada „chciwość jest dobra", głoszona przez Gordona Gekko, bohatera filmu „Wall Street". Z roku na rok wchodzi ona jednak na coraz wyższe poziomy.
Dokąd zmierza piłka
Piłkarscy romantycy, którzy wciąż jeszcze wierzą, że futbol to przede wszystkim rywalizacja sportowa, mają coraz mniej argumentów. Piłka nożna to dzisiaj głównie wielki biznes z szokującymi pieniędzmi, jak chociażby 222 mln euro, jakie kilka lat temu francuskie PSG zapłaciło FC Barcelonie za Neymara.
Teraz jesteśmy świadkami kolejnego piłkarsko-finansowego szaleństwa. 12 czołowych zespołów piłkarskich z Europy ogłosiło w poniedziałek powołanie Superligi, nowych rozgrywek, w których ma brać udział 20 zespołów. „Utworzenie nowej ligi przypada na czas, w którym pandemia zwiększyła niestabilność modelu finansowego europejskiej piłki. Pandemia pokazała, że strategiczna wizja i komercyjne spojrzenie są konieczne, by zwiększyć wartość i zyski z piłki nożnej" – brzmi oficjalny komunikat założycielskich klubów.
Trudno nie odnieść wrażenia, że aspekt finansowy odegrał tu kluczową rolę. Gra idzie o naprawdę dużą stawkę. Już na starcie kluby – założyciele Superligi – mają dostać do podziału 3,5 mld euro (kwota ta nie będzie dzielona jednak po równo). Finansowego wsparcia Superlidze ma udzielić amerykański bank JP Morgan. A wspomniane 3,5 mld euro to dopiero początek. Wszak to rywalizacje piłkarskich potęg są największym magnesem dla sponsorów i przyciągają przed telewizory największe rzesze kibiców.