"Rzeczpospolita" ma 100 lat
Przeczuwa, że genjusz zbiorowy ludzkości zatraci średniowieczne zamiłowanie, średniowieczną ekstazę do sięgania łukiem kamiennym ku niebu, rzuci się w odmęt tych wszystkich zagadnień, które się przed nim roztwierają przez druk, przez działanie słowem pisanem.
Istotnie słowo pisane było panem kultury przez kilka wieków, od renesansu począwszy. [...] Od lat kilkudziesięciu zaczyna się zmiana. Literatura przestaje być bóstwem. Morderczyni architektury – według spostrzeżeń Viktora Hugo – sama idzie pod nóż; nowego zwycięzcy, tryumfalnego zdobywcy mózgów? Cóż nim jest — tym zdobywcą i tryumfatorem? Oto, wydaje mi się: „wynalazczość, technika". O cudzie elektryczności, telefonu, kinematografu, fotografii Róontgena i Einsteina, o aeroplanie, o łodzi podwodnej można znowu powiedzieć: „ceci tuera cela", to wszystko zabije literaturę.
Od lat kilkudziesięciu Europa nie wydaje już genjuszów piśmiennictwa. Odbywa się jakieś spazmatyczne poszukiwanie „sposobu", którym by można poruszyć znieczuloną na słowo pisane wrażliwość społeczeństw; odbywa się gorączkowy wysiłek wydobycia jakiegoś krzyku, hałaśliwego zgrzytu, by nim chociaż zainteresować. Literatura apeluje do wszelkich dziwactw formy i do wszelkich drastyczności treści – i motor mimo to nie działa. Powstają jednoroczne popularność i chwilowe zachwyty, kilkutygodniowe sukcesy reklamy – ale niema już imion, któreby się stawały własnością cywilizowanego świata. [...]
Na całej przestrzeni piśmiennictwa europejskiego i światowego wogóle czuje się jakby odlot ducha. Ekonomika sił duchowych zna widocznie prawo roztropnej oszczędności, nie może duchowi pozwolić, by rozpraszał się. Skoro obecnie duch ten ma do spełnienia tak ważne zadanie, jakim jest przeobrażenie świata, opanowanie powietrza, ujarzmienie czasu i przestrzeni, wdarcie się we wnętrze ziemi, wynalezienie nowych energii światła i ciepła, stworzenie rywalizacji dla słońca, jakby w przezornem przewidywaniu jego przygasania, słowem: opanowania natury i rzucenia jej pod nogi tym nadchodzącym nowym formom socjalnym – to geniusz ludzkości musi się widocznie cały, bez reszty, poświęcić tej pańszczyźnie, nie stać go na rozpraszanie się, nie stać go już na działanie w fikcji, jaką bądź co bądź jest wszelka sztuka, choćby to była fikcja, równie niezbędna jak i rzeczywistość, (jaką znowu sztuka jest i będzie). [...]
Na terenie słowa pisanego i drukowanego przez ostatnie lat czterdzieści odbywała się zacięta walka między literaturą a dziennikarstwem. Dziennikarstwo wyszło z literatury. W początkach swego istnienia żyło talentem poetów, belletrystów i znaczną część swojego miejsca poświęcało sprawom literatury. Później dopiero spostrzegło się, że jest raczej pewną postacią polityki nie literatury, że jest więc tworem od piśmiennictwa niezależnym. Wtedy rozpoczął się wyścig. Kto zapanuje nad zainteresowaniem publiczności? Dziennikarstwo wygrało.