Erozja statusu i wpływów Polski w Unii Europejskiej oraz relacji polsko-niemieckich trwa nieprzerwanie od 2015 roku. Ostatnie półtora roku przyniosło szereg znaczących wydarzeń, które nieomal bez wyjątku, jedne po drugich, systematycznie pogarszają pozycję Polski w Europie i mają znaczący wpływ na bezpieczeństwo i prestiż naszego kraju na arenie międzynarodowej. Wydaje się, że pieczętują one upadek znaczenia Polski wypracowany w poprzedzającym ćwierćwieczu, mimo że – jak twierdzi propaganda rządowa – „wstaliśmy z kolan". Tej degrengoladzie, w imię polskiej racji stanu i wbrew egoistycznemu interesowi rządzącej partii, należy jak najszybciej położyć kres.
Nie jest oryginalnym stwierdzenie, że obecnie Polska nie ma żadnej polityki zagranicznej. W najlepiej pojętym interesie kraju należy ją jak najszybciej określić na bazie nowych założeń, ale opierających się twardo na członkostwie w Unii Europejskiej i realistycznie odnoszących się do możliwości eksploatowania powiązań gospodarczych i politycznych z krajami ościennymi. Mrzonki europejskich populistów wszelkiej maści, zaprezentowane właśnie w deklaracji dziesięciu partii, o wspieraniu budowy „nowej Europy", przeciwstawiającej się rzekomej unijnej „inżynierii społecznej" i silniej akcentującej rolę państw narodowych, służą niewątpliwie możliwości przechwycenia przez nich i utrzymania bezterminowo władzy, w żadnym razie nie są jednak w interesie społeczeństw demokratycznych i ich bezpiecznego bytu. Przeciwnie, w dobie powstawania nowych globalnych osi sporów i przebudowy układów politycznych małe państwa, z jakich składa się Europa, wystawiać się będą na nieakceptowalne zagrożenia, gdy dla partykularnych i krótkowzrocznych zysków będą próbowały ugrać coś solo. Dlatego celem krótkoterminowym winno być usprawnienie procesów decyzyjnych i poprawa jakości zarządzania wspólnymi politykami UE na szczeblu europejskim i narodowym, a długoterminowo, w perspektywie pokoleń, federalizacja Europy. Tylko taka Unia będzie podmiotem, a nie przedmiotem polityk światowych.
W takim kontekście należy osadzić odbudowę relacji Polski z najsilniejszymi państwami Europy, Francją i Niemcami. Partia Prawo i Sprawiedliwość uczyniła z nich antytezę swoich rządów, upatrując we wzniecaniu antyniemieckich i antyunijnych nastrojów narzędzie do wpływania na nastroje społeczne, służące utrzymaniu władzy. Ostentacyjna antyunijność pierwszych lat rządów PiS, włącznie z wyprowadzaniem flag Unii za rządów premier Szydło, ustąpiła wprawdzie pragmatycznemu liczeniu unijnej kasy, ale głęboka niechęć do Unii jest demonstrowana przy każdej nadarzającej się okazji. W wielu sytuacjach są to zachowania, które sam PiS nazywa w innym kontekście „zdradą dyplomatyczną". Wystarczy przypomnieć najnowsze ekscesy – „trzymanie w przedpokoju" nowego ambasadora Niemiec w Polsce czy kolejne występy ambasadora Przyłębskiego przy okazji 30-lecia traktatu polsko-niemieckiego.
od wartości
Jakiż to kontrast wobec realistycznych stwierdzeń ministra Krzysztofa Skubiszewskiego na forum Sejmu we wrześniu 1991 r., z okazji ratyfikacji fundamentalnego traktatu o dobrym sąsiedztwie, że bez porozumienia i pojednania polsko-niemieckiego nie będzie ani bezpiecznej Polski, ani zjednoczonej Europy! W tym samym roku trzej ministrowie spraw zagranicznych Polski, Francji i Niemiec powołali w Weimarze trójkąt konsultacji politycznych, który wiele lat dobrze służył zakotwiczeniu i umocnieniu miejsca Polski w Unii Europejskiej. Jednak już w 2006 roku pojawił się silny zgrzyt w postaci przełożenia szczytu z powodu absencji prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a później za rządów PiS szefowie państw Trójkąta nie spotykali się. Dziś można tylko wyrazić żal, że było to z ewidentną stratą dla interesów Polski, a w zamian pielęgnowano do niedawna sojusz z prezydentem Donaldem Trumpem (bo przecież nie z USA) oraz budowano nieskuteczną Grupę Wyszehradzką, a oddzielnie – geopolityczną mrzonkę Trójmorza. Próba przekształcenia sojuszu Trójmorza w polityczną przeciwwagę do silnych państw Europy Zachodniej nie zyskała aprobaty uczestników, w wyniku czego pozostaje jedynie projektem propagandowym i szczątkowo gospodarczym.
Niemcy traktowali te trwające już sześć lat ekscesy jako zjawisko przemijające i robili dobrą minę do złej gry. Po 1990 roku rola współpracy gospodarczej z Polską szybko rosła i dziś jesteśmy trzecim partnerem gospodarczym Niemiec, a na kooperacji z tym krajem zbudowały swoją pozycję tysiące małych i średnich polskich przedsiębiorstw. W imię tych wzajemnych interesów oraz w oczekiwaniu na racjonalizację podejścia strony polskiej Niemcy powstrzymywały się od reakcji na forum UE i nie reagowały publicznie na antyniemieckie filipiki polskich władz. Pierwszym silnym sygnałem, że jednak są one zauważane i nie ma akceptacji dla odchodzenia od wartości europejskich, było – wraz z resztą państw Unii – wymowne głosowanie 27:1.